poniedziałek, 22 listopada 2010

Cykl Inkwizytorski - Jacek Piekara

Wstępniak

Moim zdaniem jest to jeden z lepszych rodzimych pisarzy. Dość płodny ostatnimi czasy, rozpoczął kilka cyklów opowiadań, które czyta się lekko, łatwo i przyjemnie. Zdecydowanie najbardziej znany jest cykl o inkwizytorze Mordimerze Madderdinie ( w skrócie MM od teraz, bo sobie język połamię ;) ) którego przygody poznajemy w kilku książkach ( kilkadziesiąt pojedynczych opowiadań, które tworzą spójną całość ) Lubię twórczość Jacka Piekary za pewną lekkość, barwny wykreowany świat przygód nietuzinkowego inkwizytora oraz soczystą dawkę humoru. Dlatego polecam na chwilę swobodnego czytania, bez zbędnych opisów roślinek, otoczenia, etc ;)

Recenzja

Na cykl Inkwizytorski składają się:

  • Sługa Boży
  • Młot na czarownice
  • Miecz aniołów
  • Łowcy dusz
  • Płomień i krzyż tom 1
  • Ja, inkwizytor. Wieże do nieba
  • Ja, inkwizytor. Dotyk zła
  • Ja, inkwizytor, Bicz boży
  • Czarna Śmierć ( w przygotowaniu, ostatni tom )
















Jak widać morda ewidentnie zakazana ;) ale i tak zdecydowanie bardziej przyzwoita od jego kumpla o wymownym przezwisku "Kostuch"... Koleś niesamowity w szabli ze zdumiewającą umiejętnością zapamiętywania najdrobniejszych szczegółów. Podróżuje razem z MM siejąc spustoszenie wśród upiorów, bandytów, strzyg i innych tym podobnych... Sam MM natomiast widzi umarłych i potrafi podróżować do nie-świata... ma coś też w stylu anioła stróża, choć ten nie zawsze pojawia się wtedy kiedy powinnien... hehe

Aha! A czemu ten cały MM jest taki fajny ? Ponieważ żyje w czasach, w których Jezus nie oddał życia za grzeszników, ale zstąpił z krzyża i surowo ukarał swych prześladowców. Brzmi nieźle co ? ;) Potem jest tylko lepiej, generalnie Jerozolima została rozwalona w pół, a przez świat przetacza się fala inkwizycji, bez przebaczenia dla grzeszników, złoczyńców i takich tam...

Książki można czytać po kolei, jak i zupełnie wybiórczo... naturalnie są i lepsze i gorsze części, ale polecam łyknąć całość, ponieważ to naprawdę kawał solidnej rozrywki, niezbyt obciążającej mózg ;)

Dodatkowe informacje :

O autorze : http://pl.wikipedia.org/wiki/Jacek_Piekara













Wydawnictwo: Fabryka Słów
Cena w granicach 25-35 zł
Strony pomiędzy 350-450
Format: 125 x 195

Fragmenty :

Mężczyzna, który podszedł do mnie, miał siwe, rzadkie włosy, krogulczy nos i małe, blisko osadzone oczy. Ubrany w czarny kaftan z bufiastymi rękawami, przypominał starego, zafrasowanego ptaka, który zaraz zacznie iskać sobie skrzydła. Ale bystremu spojrzeniu waszego uniżonego sługi nie mogło umknąć, iż na palcach tego człowieka pyszniły się pierścienie z oczkami szlachetnych kamieni, a aksamitny, wyszywany złotem kubrak musiał być wart przynajmniej tyle co niezła szkapa.
– Mistrzu Madderdin, pozwolicie na słówko? – Spodziewałem się głosu skrzeczącego lub piskliwego, bo taki pasowałby do jego fizys, tymczasem mężczyzna miał głos spokojny, niski, o miłym brzmieniu.
– Służę wam najuprzejmiej – odparłem, wstając od stołu.
Wagner z dwoma rajcami wyśpiewywali właśnie piosnkę autorstwa niezrównanego trubadura Piedra Usta ze Złota. Jak zwykle była ona co najmniej mało przyzwoita i obecne w komnacie damy udawały, że niczego nie słyszą. Co nie było łatwe, zważywszy na to, jak Wagner głośno wywrzaskiwał poszczególne zwrotki. W każdym razie na tyle był zajęty śpiewaniem, że nie zauważył nawet, iż odchodzę. Przystanęliśmy w przedsionku.
– Nazywam się Mathias Klingbeil, panie Madderdin, i jestem kupcem bławatnym z Regenwalde... – zaczął mój nowy znajomy.
– Dzień drogi od Ravensburga, nieprawdaż? – przerwałem mu.
– Może półtora – mruknął.
– Czym wam mogę służyć?
– A płeć miała jak śnieg białą, drżała, gdy ją częstowali pałą – śpiew Wagnera przebił się przez hałas i miałem wrażenie, że autorem tej piosenki nie był już Piedro.
Jednak nie usłyszeliśmy dalszego ciągu. Zerknąłem przez drzwi i zobaczyłem, że mój konfrater w chwili słabości jakże uprzejmie wstał od stołu (by nie peszyć zebranych), lecz, niestety, siły go zawiodły i złożył przetrawioną wieczerzę oraz przetrawiony napitek na kolana pewnej zacnej matrony, żony miejskiego rajcy. Potem rzygnął raz jeszcze, tym razem obryzgując ramię i głowę samego rajcy, aż wreszcie zawołał radośnie:
– Jak tam było dalej?
Odwróciłem się.
– Wybaczcie, proszę – zwróciłem się w stronę mego rozmówcy. – Kontynuujcie, jeśli łaska.
– Mój syn – westchnął, jakby samo słowo „syn” napełniało go goryczą – dwa lata temu został skazany i uwięziony za zabójstwo pewnej dziewczyny. Przyrodniej siostry jednego z rajców, człowieka bogatego, zawziętego, mającego wielkie wpływy i od lat nienawidzącego mojej familii. Bóg obdarzył mnie zdolnościami handlowymi, ale pomimo że mam pieniądze, nic nie mogę uczynić, by go ratować... A wierzcie mi: próbowałem.
– Ano tak, złoty klucz nie otwiera wszystkich bram – rzekłem. – Zwłaszcza takich, które zamknięto kłódką ludzkiego gniewu.
– Dobrze powiedziane – zgodził się. – Mój syn jest niewinny. Nie wierzę, by mógł skrzywdzić tę dziewczynę. Jedyne, co mi się udało, to ocalić go od stryczka. Tyle że dziesięciu lat w dolnej wieży nikt nie przetrzyma.
Rodziny nigdy nie wierzą w zbrodnie popełnione przez swych bliskich. Tak było, jest i będzie. Mathias Klingbeil nie był w tym wypadku wyjątkiem, a to, że w jego głosie słyszałem żarliwą pewność siebie, niczego nie zmieniało. Miał jednak niewątpliwie rację co do kary w dolnej wieży. Nikt nie przetrzyma dziesięciu lat w niej spędzonych. Choroby, brud, zimno, wilgoć, głód i samotność żrą gorzej od szczurów. Widziałem wielkich, silnych, młodych mężczyzn, którzy po roku czy dwóch spędzonych w dolnej wieży wychodzili za bramy więzienia jako skurczeni, pokoślawieni starcy.
– Wielce wam współczuję, panie Klingbeil, lecz raczcie mi wyjaśnić, dlaczego właśnie do mnie zwracacie się z tym problemem? – zapytałem. – Officjum nie zajmuje się zbrodniami kryminalnymi, jeśli w grę nie wchodzą przestępstwa związane z atakiem na naszą świętą wiarę. A w tym wypadku przecież nie ma o tym mowy.
– Wiem – rzekł. – Lecz czy nie moglibyście przyjrzeć się sprawie? Jesteście człowiekiem uczonym, potraficie odsiać ziarno prawdy od plew kłamstwa...
Nie wiedziałem, czy stara się mnie zjednać, czy naprawdę tak uważa. Jednak faktycznie było, jak mówił. Inkwizytorów kształcono w trudnej sztuce badania ludzkich serc i umysłów, co w większości przypadków pozwalało na nieomylne rozpoznanie prawdy.
– Panie Klingbeil, rady miejskie i sądy niechętnie patrzą, kiedy Inkwizytorium interesuje się sprawami, które nie powinny go obchodzić. A i moi przełożeni nie byliby pewnie zachwyceni, że zamiast ścigać kacerzy, heretyków i czarownice, zajmuję się zwykłym morderstwem.
Święte Officjum nie przejmowało się gniewem, niechęcią czy utyskiwaniami nawet bogatych, ustosunkowanych mieszczan (znacznie bardziej musieliśmy się liczyć ze szlachtą, zwłaszcza tą pochodzącą z wysokich rodów), lecz zupełnie inna była sytuacja oficjalnego wysłannika Inkwizytorium, a inna inkwizytora usiłującego wtykać nos w nie swoje sprawy i zajmującego się prywatnym dochodzeniem. Sytuacja zmieniała się diametralnie, gdy inkwizytor trafiał na wyraźne ślady uprawiania czarów lub herezji. Wtedy mógł objąć władzę nad miastem w imieniu Świętej Inkwizycji. Jeśli jednak uczynił to pochopnie, nieroztropnie lub z niskich pobudek, mógł być pewien, że zostanie ze swego postępowania dokładnie rozliczony.
– Sporo zapłacę, panie Madderdin. – Klingbeil obniżył głos, chociaż w biesiadnej komnacie śpiewano tak głośno, że nikt nie byłby w stanie nas usłyszeć. – Tylko raczcie zająć się sprawą.
– Sporo? Czyli?
– Sto koron zaliczki – rzekł. – A jeżeli wyciągnięcie mojego syna z więzienia, dołożę tysiąc. No, niech będzie: półtora tysiąca.
To była iście królewska gratyfikacja. Za półtora tysiąca koron większość obywateli naszego pięknego Cesarstwa zarżnęłoby własną matkę, a w charakterze premii dołożyło poszatkowanego ojca wraz z rodzeństwem. Lecz wysokość sumy świadczyła również o tym, że Klingbeil uważał zadanie za niezwykle trudne, a kto wie czy może nawet nie niebezpieczne.
– Dajcie mi czas do rana – powiedziałem. – Zastanowię się nad waszą szczodrobliwą propozycją.
– Jutro rano? – Wzruszył ramionami. – Jutro rano pójdę z tym do waszego przyjaciela. – Wskazał głową wejście do sali, w której Wagner wybijał właśnie rytm na blacie stołu wielką, do połowy ogryzioną kością.
– Dacie dwieście zaliczki, kiedy zjawię się w Regenwalde – zdecydowałem, bo po pierwsze, korony nie rosły na drzewach, a po drugie, lubiłem trudne wyzwania. – A jak nie, to wolna wola. – Popatrzyłem na Wagnera, który akurat w tym momencie wylądował twarzą w misce pełnej polewki.
– Przybite, mistrzu Madderdin. – Wyciągnął dłoń, a ja ją uścisnąłem.
– Aha, jak nazywa się ten wasz wróg?
– Griffo Fragenstein.
– A syn?
– Zachariasz.
– Dobrze. Teraz ustalmy jedno – rzekłem. – Nie znam was i nigdy nie gadaliśmy ze sobą. Postaram się przyjechać do Regenwalde z oficjalną misją, jeżeli tylko otrzymam zezwolenie Inkwizytorium. Wtedy mi wypłacicie zaliczkę. Jeśli nie pojawię się w ciągu tygodnia, szukajcie kogoś innego.
– Niech i tak będzie – zgodził się, po czym już bez słowa pożegnania skinął mi głową.
Nie wrócił do biesiadnej komnaty, lecz ruszył w stronę drzwi wyjściowych. Była to godna pochwały przezorność, gdyż im mniej ludzi zobaczy nas razem, tym lepiej.

Disciple_1

czwartek, 11 listopada 2010

Role-playing games - Part I

Dziś nie o książkach, ale o grach! Dlaczego? Od dawna chciałem nawiązać do tego tematu, szczególnie, że nie mamy tutaj przysłowiowej posuchy jak w przypadku filmów, gdzie tylko kilka produkcji jest godnych uwagi, ale pełną gamę różnorodnych, wspaniałych gier!

RPG - jeden z najważniejszych skrótów w historii gier jak i określenie gatunku, który zapadł w moim sercu najgłębiej od lat młodzieńczych... czyli mniej więcej roku 1998 kiedy to wyszła pierwsza, niezapomniana, jedyna gra w swoim rodzaju... Baldur's Gate !

BALDUR'S GATE I, II 





Pamiętam jak dziś, że bezczelnie przez okrągły tydzień symulowałem chorobę, aby tylko móc grać w BG, a nie chodzić do jakiejś tam nudnej szkoły, ach co to były za czasy! :) Samą grę przeszedłem kilka razy, spędzając za każdym razem parędziesiąt godzin przy niej... może niektórych to dziwi... ale dziś gry RPG są z reguły debilnie proste, prowadzą od punktu A do Z jak po sznurku, a przejście ich zajmuje mi raptem parę godzin (wyjątkiem był Dragon Age z tego roku, który zajął mi około 30h, ale o nim później) Może dlatego też, że nie gram po łebkach w tego typu gry, tylko integruje się ze światem czyli w skrócie : czytam dialogi :), wściubiam nos w każdy kąt szukając i zbierając każdy śmieć ;), podziwiam przyrodę i widoki, etc




Dwójeczka... BG II... to było coś :) Dopracowana, z piękna grafiką... miodzio! Pamiętam jak dziś, że musiałem usunąć totalnie wszystko z dysków, łącznie z wywaleniem paru plików z Windowsa :p ponieważ gra zajmowała jakąś kosmiczną wartość GB jak na tamte czasy... ale za to spędziłem przy niej dobre kilka tygodni i wracałem do niej wiele razy na przestrzeni lat. Cienie Amn... ah, ciarki przechodzą :) Tak ogólnie to polecam muzykę z BGII to jest naprawdę niesamowita, klimatyczna, idealnie się nadaje jako podkład do czytania książek, np.


A teraz gra z najlepszą fabułą kiedykolwiek...

ICEWIND DALE I, II

Koniecznie obejrzyjcie intro. Niesamowita opowieść.




Prawie jak książka :) Fabuła I była niesamowita, narrator był rewelacyjny, a mój angielski polepszał się z każdą godziną gry :) Świat D&D dzięki BG i ID stał otworem dla młodych ludzi takich jak Ja i zapoczątkował moją przygodę z papierowymi przygodami osadzonymi w świecie D&D, Warhammera, Dzikich Pól, etc... ale o tym kiedy indziej :) Również muzyka z ID powala na kolana i jest pozycją must be! w waszej domowej kolekcji.





Druga część też była świetna, ale to jedynka zapadła mi w pamięć najbardziej.

I jeszcze jedna gra z tamtych czasów... nie wiem czy nie najtrudniejsza... z niesamowitym klimatem gry... tak inna i tak wspaniała zarazem... nie stała się, aż tak popularna jak BG, ale każdy kto kiedykolwiek zanurzył się bardziej w RPG czy gatunek fantasy wie o jakiej grze mówię...


PLANESCAPE TORMENT


 


Ah... słowami tej gry się nie da opisać... Ten świat, ten bohater... tutaj nic nie było normalne i standardowe... Fabuła to prawdziwe arcydzieło... martwi, żywi bohaterowie... i ta kostnica ! I to co kochałem w tej grze to możliwości ! Żadnego tam od A do Z ! Miałeś za każdym razem tyle możliwości wyjścia z sytuacji, odkrywania nowych miejsc, różnych dróg dialogów... wszystko to prowadziło do arcyciekawego świata, który nawet przy którejś tam z rzędu grze nie był nudny... nie pamiętam ile razy grałem w PT, ale na pewno więcej niż razem w BG I i II... a to już coś ! Taaaa... maniak! I ten maniak chciałby, aby ktoś zrobił nawet po parunastu latach drugą część tej gry...choć z drugiej strony wie, że nie powinna nigdy powstać... aby nie psuć tych cudownych wspomnień.






Niestety dziś już nie robią takich gier... dlatego te trzy gry, są klasykami jedynymi w swoim rodzaju, są grami  na 10/10... są po prostu legendami.

 Disciple_1

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...