For Span, dzięki :)
Nie wiem czy tak również jest z wami... ale Ja lubię grube książki. Tak! W myśl zasady, że im większa tym lepsza... choć naturalnie nie tak do końca. Po prostu lubię długo trwać, być osadzony w świecie o którym czytam. Z drugiej strony uważam, że pojedynczą dobrą książkę może napisać wielu... ale już trzy, które tworzą spójną całość, nieliczni.
Dlatego kiedy usłyszałem ze znajomych ust, że wychodzi świetna trylogia, która na zachodzie jest już bestsellerem, nie namyślając się wiele, zalogowałem się na stronę selkar.pl i złożyłem wstępne zamówienie.
I tak o to... przedstawiam Państwu :
Brent Weeks " Anioł Nocy "
Recenzja
Jest to jedna z najlepszych serii jakie czytałem. I na pewno przeczytam całość raz jeszcze, ponieważ jest tego warta. Autor, którego dotąd nie znałem, stworzył nam tak złożony i spójny świat z barwnymi, realnymi bohaterami, że w każdym momencie powieści utożsamiamy się z bohaterami. To bardzo trudna sztuka, szczególnie przy takiej ilości treści, wydarzeń i zwrotów akcji.
Co również bardzo podoba mi się w tej trylogii to sposób w jaki są oddzielone/podzielone poszczególne części. Często się zdarza, gdy czytam jakieś wieloksiążkowe powieści, kończąc jedną, a zaczynając kolejny tom, mam uczucie przecięcia... czego? Hmm... po prostu czuje, że to była kiedyś całość, a ktoś musiał to uciąć w pół i znalazł sobie jakieś tam miejsce. Efekt z reguły jest kiepski... bo pierwszy tom, ani się jakoś tam nie kończy... a drugi w żaden specjalny sposób nie zaczyna. Tutaj wprost przeciwnie, koniec pierwszego to koniec. Początek drugiego to ciąg dalszy historii z pierwszego i wszystko się dobrze układa, ma sens i czytelnik nie czuje, żadnego oderwania, przeskoku.
Nie będę w żaden sposób wam streszczał książek, ponieważ byłby to wielki błąd... w odbieraniu radości z poznawania bardzo ciekawych losów bohaterów. Powiem jedynie, że w książce mamy przedstawione rewelacyjnie opisane losy pojedynczych bohaterów, całych królestw i przedstawionego świata, dobro i zło w zupełnie niekonwencjonalnym podejściu ( nie zawsze dobro wygrywa :> ) jak i duża porcję walk, bitew jak i ciekawej magi dalekiej od stylu "mam scrolla, rzucam zaklęcie i bum".
Pierwszy tom - Droga Cienia - opowiada nam o młodym nastolatku Merkuriuszu, zwykłym biednym, dzieciaku, ulicznym szczurze, który przynależy do małej gildii. I najlepszym zabójcy na zlecenie, dla którego zabijanie jest sztuką - Durzo Blint. Autor przybliża nam również losy królestwa Cenarii w którym obaj bohaterowie żyją.
Mniej więcej w połowie książki akcja przyspiesza i zwalnia dopiero trochę na początku 3 tomu... ;) dlatego dobrze radzę, aby nie zacząć czytać całości w złym momencie, bo zarwanie nocy gwarantowane.
Jednym słowem. Polecam!
Ps. Brent zaczął już pisać nową trylogię... Oh Yeah!
Dodatkowe informacje :
O autorze :
http://en.wikipedia.org/wiki/Brent_Weeks
Tytuł: Droga Cienia (The Way of Shadows)
Cykl: Anioł Nocy
Tom: 1
Tłumaczenie: Małgorzata Strzelec
Wydawca: MAG
Miejsce wydania: Warszawa
Data wydania: 12 listopada 2009
Liczba stron: 600
Oprawa: miękka
Wymiary: 135 × 205mm
Cena: 39,90 zł
Tytuł: Na krawędzi cienia (Shadow's Edge)
Cykl: Anioł Nocy
Tom: 2
Wydawca: MAG
Miejsce wydania: Warszawa
Data wydania: 10 marca 2010
Liczba stron: 576
Oprawa: miękka
Wymiary: 135 x 202 mm
Cena: 39,00 zł
Tytuł: Poza Cieniem ( Beyond the Shadows )
Cykl: Anioł Nocy
Tom: 3
Wydawca: MAG
Miejsce wydania: Warszawa
Data wydania: 30 czerwca 2010
Liczba stron: 576
Oprawa: miękka
Wymiary: 135 x 202 mm
Cena: 39,00 zł
Fragmenty
Merkuriusz przykucnął w zaułku; zimne błoto wciskało mu się między palce stóp. Gapił się na wąską przestrzeń pod murem, próbując zebrać się na odwagę. Słońce nie wstanie jeszcze przez wiele godzin, a tawerna była pusta. Większość tawern w mieście miała klepiska, ale tę część Nor zbudowano na podmokłym terenie, a nawet pijacy nie chcieli pić, stojąc po kostki w błocie. Dlatego tawerny wznosiły się na podpórkach kilka cali nad ziemią, a podłogę miały z grubych bambusowych tyczek.
Czasem w szczeliny między bambusami wpadały monety, a przestrzeń pod podłogą była dla większości ludzi za mała, żeby po nie wpełznąć. Duzi z gildii byli za duzi, a maluchy za bardzo się bały, by wcisnąć się w duszną ciemność zamieszkiwaną przez pająki, karaluchy, szczury i złośliwe, na wpół dzikie kocury trzymane przez właścicieli. Najgorszy był nacisk bambusa na plecy, rozpłaszczający cię za każdym razem, gdy przeszedł nad tobą jakiś klient. Od roku to był ulubiony punkt Merkuriusza, który jednak nie był już taki drobny jak kiedyś. Ostatnim razem zaklinował się i całymi godzinami panikował, dopóki nie spadł deszcz i grunt nie zmiękł pod nim na tyle, że zdołał się wygrzebać.
Dzisiaj było błotniście, zjawiło się niewielu klientów, a Merkuriusz widział, że kocur gdzieś polazł. Powinno być w porządku. Poza tym Szczur będzie zbierał jutro opłaty, a Merkuriusz nie miał czterech miedziaków. Nie miał nawet jednego, więc wybór był niewielki. Szczur nie należał do wyrozumiałych i nie doceniał własnej siły. Maluchy nie raz umierały po jego laniu.
Odgarniając na boki kopczyki błota, Merkuriusz położył się na brzuchu. Mokra ziemia w jednej chwili przemoczyła mu cienką, brudną tunikę. Musiał szybko pracować. Był chudy i gdyby się przeziębił, miałby marne szanse na wylizanie się z choroby.
Poruszając się w ciemnościach, zaczął się rozglądać za błyskiem metalu. W tawernie nadal płonęło kilka lamp, więc światło sączące się przez szczeliny oświetlało błoto i stojącą wodę, rzucając na nie dziwne prostokąty. Ciężkie bagienne opary unosiły się w snopach światła tylko po to, żeby zaraz znowu opaść. Pajęczyny drapowały się na twarzy chłopca i rwały. Nagle Merkuriusz poczuł szczypanie na karku.
Zamarł. Nie, tylko mu się wydawało. Powoli wypuścił powietrze. Coś zalśniło i wreszcie złapał pierwszego miedziaka. Chłopak prześlizgnął się do nieoheblowanej belki sosnowej, pod którą ugrzązł ostatnim razem, i odgarniał błoto, dopóki woda nie zaczęła wypełniać zagłębienia. Szczelina była tak wąska, że musiał obrócić głowę na bok, żeby się przecisnąć. Wstrzymując oddech i wciskając twarz w mulistą wodę, zaczął powoli pełznąć.
Głowa i ramiona przeszły, ale wtedy kikut gałęzi zaczepił się o tunikę, rozerwał materiał i dźgnął go w plecy. Merkuriusz omal nie krzyknął i natychmiast ucieszył się, że tego nie zrobił. Przez szeroką szparę między bambusowymi tyczkami zobaczył siedzącego przy barze mężczyznę, który nadal pił. W Norach trzeba szybko oceniać ludzi. Nawet jeśli masz zręczne ręce jak Merkuriusz, gdy kradniesz dzień w dzień, w końcu ktoś cię złapie. Wszyscy kupcy tłukli szczury z gildii, które ich okradały. Musieli, jeśli miało im zostać coś z towarów na sprzedaż. Dowcip polegał na tym, żeby wybierać tych handlarzy, którzy zdzielą cię tak, żebyś następnym razem nie dobierał się do ich straganu. Niestety, zdarzali się też tacy, którzy bili tak mocno, że już nie wchodził w grę żaden następny raz. Merkuriuszowi wydawało się, że dostrzega życzliwość, smutek i samotność tego chudego mężczyźny. Mógł być około trzydziestki; nosił niechlujną jasną brodę i ogromny miecz przy biodrze.
– Jak możesz mnie opuścić? – szepnął mężczyzna, tak cicho, że Merkuriusz ledwo wychwycił słowa; w lewej ręce trzymał kufel, a w prawej coś, czego Merkuriusz nie mógł dojrzeć. – Po tych wszystkich latach służby jak możesz mnie opuścić? To z powodu Vondy?
Coś połaskotało Merkuriusza w łydkę. Zignorował to. Na pewno znowu mu się wydawało. Sięgnął za siebie, żeby odczepić tunikę. Musiał poszukać monet i wynosić się stąd.
Coś ciężkiego upadło na podłogę nad Merkuriuszem, wpychając mu twarz w wodę i wyciskając dech z piersi. Sapnął i niewiele brakowało, a wciągnąłby do płuc wodę.
– No, proszę, proszę, Durzo Blint, nigdy nie przestaniesz mnie zadziwiać – usłyszał Merkuriusz.
Przez szpary nie było widać tego mężczyzny, tylko jego obnażony sztylet. Musiał zeskoczyć z belki pod sufitem.
– Ej, pierwszy jestem gotów uznać, że ktoś blefuje, ale trzeba było widzieć Vondę, kiedy się zorientowała, że nie zamierzasz jej ratować. Prawie sobie oczy wypłakałem.
Chudy mężczyzna odwrócił się. Mówił powoli, łamiącym się głosem:
– Dzisiejszego wieczoru zabiłem sześciu ludzi. Na pewno chcesz powiększyć tę liczbę do siedmiu?
Do Merkuriusza powoli dotarło, o czym mówią. Tykowaty mężczyzna był siepaczem, Durzo Blintem. Można powiedzieć, że siepacz to zabójca, mniej więcej tak jak tygrys jest kociakiem. Pośród siepaczy Durzo Blint był bezsprzecznie najlepszy. Albo – jak to mówiła głowa gildii Merkuriusza – ci, którzy mieli na ten temat inne zdanie, nie żyli zbyt długo. A ja pomyślałem, że Durzo Blint wygląda na życzliwego?
Znowu poczuł swędzenie na łydce. Wcale mu się nie wydawało. Coś pełzło w nogawce jego spodni. Miał wrażenie, że to coś dużego, ale nie tak wielkiego jak karaluch. Z przerażeniem ocenił ciężar – pająk, biały wilkosz. Jego jad rozpuszczał ciało w powoli rozszerzającym się kręgu. Po ukąszeniu nawet z pomocą uzdrowiciela dorosły mógł co najwyżej liczyć na to, że straci tylko kończynę. Szczur z gildii nie miałby tyle szczęścia.
– Blint, będziesz miał fart, jeśli nie obetnę ci głowy po tym wszystkim, co wypiłeś. Tylko przez ten czas, kiedy cię obserwowałem, wypiłeś...
– Osiem kufli. A wcześniej jeszcze cztery.
Merkuriusz się nie poruszył. Jeśli gwałtownie ściśnie nogi, żeby zabić pająka, zachlupocze woda i mężczyźni zorientują się, że ktoś tu siedzi. Nawet jeśli Durzo Blint wyglądał na miłego, nosił okropnie duży miecz, a Merkuriusz wiedział, że lepiej nie ufać dorosłym.
– Blefujesz – powiedział mężczyzna, ale w jego głosie było słychać strach.
– Nie blefuję – odparł Durzo Blint. – Dlaczego nie zaprosisz do środka swoich przyjaciół?
Pająk szedł po wewnętrznej stronie uda Merkuriusza. Trzęsąc się, chłopak podwinął tunikę na plecach i rozciągnął pas spodni, zostawiając szczelinę i modląc się, żeby pająk wyszedł tamtędy.
Nad nim zabójca przyłożył dwa palce do ust i zagwizdał. Merkuriusz nie zauważył, żeby Durzo się poruszył, ale gwizd skończył się charkotem i chwilę potem ciało zabójcy zwaliło się na podłogę. Rozległy się krzyki, kiedy otworzyły się frontowe i tylne drzwi. Tyczki uginały się i podskakiwały. Skupiając się, żeby nie trącić pająka, Merkuriusz nie drgnął, nawet kiedy upadek kolejnego ciała wepchnął mu na chwilę twarz pod wodę.
Pająk przelazł mu po tyłku i potem na jego kciuk. Powolutku Merkuriusz przeniósł rękę, żeby widzieć wilkosza. Miał rację. To był biały wilkosz o odnóżach długich jak kciuk chłopaka. Strząsnął go i natychmiast roztarł palce, upewniając się, że nie został ukąszony.
Sięgnął do drzazgi, o którą zaczepił tuniką, i oderwał ją. Dźwięk rozległ się bardzo głośno w nagłej ciszy, która zapadła na górze. Merkuriusz nikogo nie widział przez szczeliny. Kilka kroków dalej coś skapywało z bambusa do kałuży. Było za ciemno, żeby zobaczyć co, ale nie potrzebował wielkiej wyobraźni, by się domyślić.
Zapanowała upiorna cisza. Gdyby któryś z mężczyzn przeszedł po podłodze, jęk deszczułek i uginanie się bambusa zdradziłyby go. Cała walka trwała może ze dwadzieścia sekund, a Merkuriusz był pewien, że nikt nie wyszedł z tawerny. Pozabijali się nawzajem?
Zrobiło mu się zimno, i to nie tylko od wody. Śmierć to chleb powszedni w Norach, ale nigdy nie widział, żeby tylu ludzi zginęło tak szybko i tak łatwo.
Nawet uważając na pająka, w kilka minut Merkuriusz zebrał sześć miedziaków. Gdyby był odważniejszy, obrobiłby trupy w tawernie, ale nie wierzył, że Durzo Blint nie żyje. Może był demonem, jak mówiły inne szczury. Może stał na zewnątrz i czekał, żeby zabić Merkuriusza za szpiegowanie.
Z piersią zaciśniętą ze strachu Merkuriusz zawrócił i popełzł do swojej dziury. Sześć miedziaków to niezły wynik. Opłata wynosiła tylko cztery, więc będzie mógł kupić jutro chleb, którym podzieli się z Jarlem i Laleczką.
Był raptem o stopę od wyjścia, kiedy coś jasnego zabłysło tuż przed jego nosem. Znalazło się tak blisko, że Merkuriusz potrzebował chwili, by zogniskować wzrok. To był ogromny miecz Durzo, który przebił się przez podłogę i wbił w błoto, zagradzając chłopakowi drogę ucieczki.
Tuż nad Merkuriuszem, po drugiej stronie podłogi Durzo Blint szepnął:
– Nigdy nikomu o tym nie mów. Zrozumiano? Robiłem gorsze rzeczy niż zabijanie dzieci.
Miecz zniknął, a Merkuriusz wypełzł spod podłogi. Przebiegł wiele mil, nim się zatrzymał.
Durzo Blint podciągnął się na niewysoki mur wokół posiadłości i obserwował przechodzącego strażnika. Idealny strażnik, pomyślał Durzo: trochę powolny, bez wyobraźni, obowiązkowy. Przeszedł swoje trzydzieści dziewięć kroków, podrapał się po brzuchu pod przeszywanicą, rozejrzał się na wszystkie strony i znowu ruszył.
Trzydzieści pięć. Trzydzieści sześć. Durzo wychylił się z cienia, jaki rzucała postać mężczyzny, i ostrożnie opuścił się nad krawędź chodnika. Trzymał się muru koniuszkami palców.
Teraz. Puścił się i zeskoczył na trawę akurat, kiedy strażnik uderzył końcem halabardy o drewniany chodnik. Durzo i tak wątpił, żeby strażnik go usłyszał, ale w fachu siepacza paranoja rodziła perfekcję. Dziedziniec był mały, a dom niewiele większy. Zbudowano go na modłę ceurańską z przeświecającymi ścianami z papieru ryżowego. Bezlistne cyprysy i białe cedry tworzyły drzwi i łuki, a tańszej, miejscowej sosny użyto do framug i podłóg. Dom był spartański, jak wszystkie ceurańskie domy, co pasowało do natury wojskowego generała Agona i jego ascetycznego charakteru. A co więcej, odpowiadało jego budżetowi. Mimo rozlicznych sukcesów generała, król Davin nigdy nie nagrodził go należycie – po części z tego powodu zjawił się tu dziś siepacz.
Durzo wypatrzył otwarte okno na pierwszym piętrze. Żona generała spała w łóżku – gospodarze nie byli aż tak ceurańscy, żeby spać na matach. Ale byli wystarczająco biedni, żeby korzystać z materaca wypchanego raczej słomą niż puchem. Żona generała była prostą kobietą; pochrapywała cicho i wyciągnęła się prawie pośrodku łóżka, zamiast trzymać się swojej połowy. Pościel po stronie, do której leżała zwrócona twarzą, była wzburzona.
Siepacz wślizgnął się do pokoju, posługując się Talentem, aby wytłumić odgłos kroków na drewnianej podłodze.
Ciekawe. Szybkie spojrzenie wystarczyło, by potwierdzić, że generał nie przychodził do tej sypialni tylko po to, żeby dopełnić nocnych obowiązków małżeńskich. Oni naprawdę sypiali razem. Może generał był jeszcze biedniejszy niż podejrzewali ludzie.
Durzo zmarszczył brwi pod maską. Nie potrzebował takich szczegółów. Wyciągnął krótki, zatruty nóż i podszedł do łóżka. Kobieta niczego nie poczuje.
Zatrzymał się. Kobieta spała odwrócona w stronę wzburzonej pościeli. Spała blisko przy mężu. Nie na drugim krańcu łóżka, jak kobieta, która tylko wypełnia małżeńskie powinności.
To było małżeństwo z miłości. Po zabiciu jej Aleine Gunder planował zaproponować generałowi ponowny ślub z bogatą arystokratką. Ale generał, który ożenił się z nisko urodzoną kobietą z miłości, zareaguje zupełnie inaczej na śmierć żony niż mężczyzna, który ożenił się wiedziony ambicją.
Idiota. Księcia tak pożerały własne ambicje, że wszystkich innych oceniał tą samą miarą. Siepacz schował nóż i wyszedł na korytarz. Musiał się dowiedzieć, gdzie jest generał. Natychmiast.
– Niech to szlag, człowieku! Król Davin umiera. Zdziwiłbym się, gdyby został mu jeszcze tydzień.
Ktokolwiek to mówił, miał świętą rację. Siepacz podał dzisiejszego wieczoru królowi ostatnią dawkę trucizny. Władca umrze, nim nastanie świt, zostawiając tron dwóm rywalom, z których jeden był silny i sprawiedliwy, a drugi słaby i zepsuty. Półświatek Sa’kagé oczywiście był zainteresowany wynikiem sporu.
Głos dochodził z pokoju audiencyjnego na dole. Siepacz pospiesznie doszedł do końca korytarza. Dom był tak mały, że pokój audiencyjny pełnił też funkcję gabinetu. Durzo miał doskonały widok na obu mężczyzn.
Generał Brant Agon miał siwiejącą brodę, krótko przycięte włosy, których nie czesał. Poruszał się nerwowo, zawsze mając wszystko na oku. Był szczupły i żylasty, a nogi miał trochę krzywe po latach spędzonych w siodle.
Mężczyzną, który siedział naprzeciwko niego, był diuk Regnus Gyre. Fotel z wysokim zagłówkiem zaskrzypiał, gdy diuk się poruszył. Był potężnie zbudowany, wysoki i szeroki w barach, a niewiele z jego masy stanowił tłuszcz. Splótł palce na brzuchu.
Na Anioły Nocy. Mógłbym zabić ich obu i od razu zakończyć zmartwienia Dziewiątki.
– Oszukujemy samych siebie, Brant? – zapytał diuk Gyre.
Generał nie odpowiedział natychmiast.
– Mój panie...
– Nie, Brant. Potrzebuję twojej opinii jako przyjaciela, nie wasala.
Durzo podkradł się bliżej. Powoli, ostrożnie, wyjął zatrute noże do rzucania.
– Jeśli nic nie zrobimy – powiedział generał – Aleine Gunder zostanie królem. To słaby, plugawy, zdradziecki człowiek. Sa’kagé już trzyma w ręku całe Nory; królewskie patrole nie schodzą z głównych dróg, a dobrze wiesz, że na pewno będzie jeszcze gorzej. Igrzyska Śmierci umocniły Sa’kagé. Aleine nie ma wystarczającej siły woli, nawet nie zamierza przeciwstawić się Sa’kagé teraz, chociaż jeszcze moglibyśmy je wykorzenić. Więc czy oszukujemy się, myśląc, że byłbyś lepszym królem? W żadnym wypadku. Ze wszech miar tron należy się tobie.
Blint prawie się uśmiechnął. Panowie świata przestępczego, Dziewiątka Sa’kagé zgodziłaby się z każdym słowem – i właśnie dlatego Blint miał zadbać, żeby Regnus Gyre nie został królem.
– A od strony taktycznej? Dalibyśmy radę tego dokonać?
– Z minimalnym rozlewem krwi. Diuk Wesseros przebywa poza krajem. Mój własny regiment stacjonuje w mieście. Ludzie wierzą w ciebie, mój panie. Potrzebujemy mocnego króla. Dobrego króla. Potrzebujemy ciebie, Regnusie.
Diuk Gyre spojrzał na dłonie.
– A rodzina Aleine’a? Czy wlicza się do tego „minimalnego rozlewu krwi”?
– Chcesz znać prawdę? – Generał ściszył głos. – Tak. Nawet jeśli nie wydamy takiego rozkazu, jeden z naszych ludzi zabije ich, żeby cię chronić, choćby to oznaczało dla niego stryczek. Tak bardzo w ciebie wierzą.
Diuk Gyre westchnął.
– Więc pytanie: czy dobro wielu w przyszłości warte jest zabicia kilkorga w tej chwili.
Ile czasu upłynęło, odkąd miałem takie skrupuły? Durzo ledwo zapanował nad pokusą, żeby rzucić sztyletami.
Wstrząsnęła nim raptowna wściekłość. Co jest grane?
Chodziło o Regnusa. Ten człowiek przypominał mu innego króla, któremu kiedyś służył. Króla, który był wart tej służby.
– Sam musisz odpowiedzieć na to pytanie, mój panie – odparł generał Agon. – Ale, za pozwoleniem, czy to pytanie to naprawdę kwestia filozoficzna?
– Co chcesz przez to powiedzieć?
– Nadal kochasz Nalię, prawda?
Nalia była żoną Aleine’a Gundera.
Regnus spojrzał na niego zaskoczony.
– Byłem jej przyrzeczony przez dziesięć lat. Byliśmy dla siebie pierwszymi kochankami.
– Mój panie, wybacz, to nie moja...
– Nie, Brant. Nigdy o tym nie mówiłem. A skoro mam zdecydować, czy być mężczyzną, czy królem, pozwól mi mówić. – Wziął głęboki wdech. – Minęło piętnaście lat, odkąd ojciec Nalii zerwał nasze zaręczyny i oddał jej rękę Aleine’owi. Powinienem już to przeboleć. I rzeczywiście już mi przeszło, poza tymi chwilami, kiedy widzę ją z dziećmi i muszę sobie wyobrażać, jak dzieli łoże z Aleinem Gunderem. Jedyna radość, jaką dało mi własne małżeństwo, to mój syn, Logan. Wątpię, żeby jej układało się dużo lepiej.
– Mój panie, zważywszy, że oboje zostaliście zmuszeni do ślubów, nie mógłbyś się rozwieść z Catrinną i ożenić...
– Nie. – Regnus pokręcił głową. – Dzieci królowej zawsze będą stanowić zagrożenie dla mojego syna, niezależnie od tego, czy je wygnam, czy adoptuję. Najstarszy syn Nalii ma czternaście lat, za dużo, by zapomniał, że był mu pisany tron.
– Sprawiedliwość jest po twojej stronie, mój panie. I kto wie, kiedy już zasiądziesz na tronie, może pojawi się jakieś rozwiązanie, którego na razie nie dostrzegamy?
Regnus niechętnie pokiwał głową, najwyraźniej świadom, że trzyma w swoich rękach życie setek, jeśli nie tysięcy ludzi, chociaż nie wiedział, że trzyma też własne. Jeśli zaplanuje teraz rebelię, to przysięgam na Anioły Nocy, od razu go zabiję. Teraz służę tylko Sa’kagé. I sobie. Zawsze sobie.
– Niech mi wybaczą ci, którzy dopiero mają się narodzić – powiedział Regnus Gyre z oczami błyszczącymi od łez. – Ale nie popełnię morderstwa w imię tego, co może się wydarzyć. Nie potrafię. Złożę przysięgę lenniczą.
Siepacz wsunął sztylety z powrotem do pochew, ignorując pomieszane uczucie ulgi i rozpaczy.
To przez tę przeklętą kobietę. To ona mnie zniszczyła. Zniszczyła wszystko.
Ufff. Po 2 miesiącach przerwy, wyszedłem chyba z wprawy wpisaniu ;)
Disciple_1
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz