Diuna
Tego tytułu chyba nikomu nie muszę przedstawiać. Z całą pewnością jest to jedna z najważniejszych pozycji gatunku science-fiction.
Jednak nie jest to taka prosta i łatwa sprawa... ponieważ treść książki jest dość skomplikowana, liczne rozważania filozoficzne i egzystencjalne nie raz spowodują, że nie będzie wam się chciało dokładnie wszystko czytać i pojawi się myśl "a może tak przerzucimy stronę... " ale na szczęście mamy też rewelacyjne opisy pustynnej planety, a także momentami wartką akcję. Całość natomiast komponuje się bardzo ciekawie, a liczne kolejne tomy sagi powodują, że możemy wyciąć z życiorysu wiele godzin spędzonych na planecie Arrakis.
Recenzja
Arrakis - Diuna to jedna i ta sama planeta bogata w zasoby geriatrycznej przyprawy, która wydłuża życie, pozwala Nawigatorom Kosmicznej Gildii zakrzywiać przestrzeń kosmiczną i kierować bezpiecznie statkami gwieezdnymi, a siostrom Bene-Gesserit ćwiczyć ich tajemne sztuki. Więc jak widzicie jest niezbędna prawie dla całego świata i o kontrole nad nią toczą się liczne wojny. Panujący nad planetą ród Harkonnenów traci władzę nad planetą wskutek decyzji Cesarza, a ten przekazuje ją w ręce rodu Atrydów. Waśń między dwoma książęcymi rodami, znów odżywa na nowo. Cierpią z tego powodu rdzenni mieszkańcy planety Fremeni, którzy przystosowali się do niesamowitych warunków panujących na ich ojczystej ziemi. Nie można zapomnieć również o wielki i potężnych czerwiach pustyni, które są "sercem" tej planety.
To tak bardzo z grubsza streszczenie pierwszej części, a tomów jest naprawdę wiele, ponieważ po śmierci Herberta tą wspaniałą sagę kontynuuje jego syn, choć już z nie tak rewelacyjnym skutkiem jak ojciec.
Diuna to klasyka, a klasyków się nie krytykuje. Fabuła jest świetna moim zdaniem, choć na pewno nie należy do najprostszych, a raczej w pełni doceni ją dopiero dość wymagający czytelnik.
Dodatkowe informacje
Diuna jest też świetnym przykładem, na ukazania jak ważny jest tłumacz i jego interpretacja danych słów z języka obcego. Dobry przekład to jeden z elem. sukcesu książki. Ja osobiście o wiele bardziej lubię przekład Marszała.
Na rynku polskim istnieją dwa przekłady "Diuny", jeden autorstwa Marka Marszała, drugi Jerzego Łozińskiego (poprawione edycje pod pseudonimem Ładysław Jerzyński) i wynikają z tego pewne różnice w terminologii. Poniżej podano kilka przykładów:
W oryginale | Przekład Marszała | Przekład Marszała (Rebis) | Przekład Łozińskiego | Przekład Jerzyńskiego |
---|---|---|---|---|
Fremen | Fremeni | Fremeni | Wolanie | Fremeni |
CHOAM | KHOAM | KHOAM | ZNAH | KHOAM |
Emperor | Imperator | Imperator | Cesarz | Cesarz |
suspensor | dryf | dryf | odciążacz | odciążacz |
sandworm | czerw pustyni | czerw pustyni | piaskal | piaskal |
stillsuit | filtrfrak | filtrak | hermetyk | destylozon |
Alia-the-Strange-One | Alia-Ta-Dziwna | Alia ta Dziwna | Alia Przedziwna | Alia Przedziwna |
lasgun | rusznica laserowa | rusznica laserowa | laserobin | laserobin |
hunter-seeker | grot-gończak | grot-gończak | skrytobójka | skrytobójka |
glowglobe | kula świętojańska | lumisfera | jarzyca | lumisfera |
distracters | sekundanci | sekundanci | zmylnicy | zmylnicy |
shigawire | szigastruna | szigastruna | szigarut | szigarut |
Heighliner, liner | galeon | liniowiec | liniowiec | liniowiec |
Imperial Conditioning | imperialne uwarunkowanie | najwyższe uwarunkowanie | najwyższe uwarunkowanie | najwyższe uwarunkowanie |
Hagga Basin | Basen Hagga | basen Hagga | Kotlina Hagga | Kotlina Hagga |
dump boxes | szalandy | szalandy | zrzutniki | zrzutniki |
Fish Speakers | Mówiące-do-ryb | rybomówne (M. Michowski) | Mówiące Rybom | Mówiące Rybom |
Butlerian Jihad | Dżihad Kamerdyńska (wyd. Iskier) | Dżihad Butleriański | Dżihad Butleryjski | Dżihad Butleryjski |
O autorze : http://pl.wikipedia.org/wiki/Frank_Herbert
Autor: Frank Herbert
Okładka: Wojciech Siudmak
Tłumaczenie: Marek Marszał
Ilustrator: Wojciech Siudmak
Wydawnictwo: Rebis
Miejsce wydania: Poznań
Wydanie polskie: 3/2007
Oprawa: twarda
Fragmenty
Paul leżał w łóżku i udawał, że śpi. Z łatwością
schował w dłoni tabletkę nasenną Yuego, udając, że ją połyka. Pohamował
śmiech. Nawet matka uwierzyła, że śpi. Pragnął się zerwać i wyprosić u
niej pozwolenie na wędrówkę po rezydencji, ale zdawał sobie sprawę, że
się nie zgodzi. Wszystko było jeszcze w zbytniej rozsypce. Nie. Tak jest
najlepiej.
"Wymykając się bez pytania, nie złamię zakazów, no i zostanę w budynku, gdzie jest bezpiecznie".
Słyszał rozmowę matki i Yuego w drugim pokoju. Ich
słowa brzmiały niewyraźnie - coś o przyprawie... o Harkonnenach. Głosy
wznosiły się i opadały.
Uwagę Paula zaprzątnęło rzeźbione wezgłowie łóżka -
przytwierdzona do ściany imitacja wezgłowia kryła układ sterowania
urządzeniami w pokoju. W drewnie przedstawiono rybę wyskakującą ponad
wypukłe, brązowe fale. Wiedział, że kiedy naciśnie jedyne widoczne oko
ryby, zapalą się dryfowe lampy. Przekręcenie jednej z fal regulowało
wentylację. Innej - temperaturę.
Chłopak cichutko siadł na łóżku. Z lewej pod ścianą
stał wysoki regał. Można go było odsunąć, a wtedy ukazywała się szafa
wnękowa z szufladami z jednej strony. Klamka drzwi na korytarz imitowała
przepustnicę ornitoptera.
Wyglądało to tak, jakby pokój urządzono z zamiarem oczarowania Paula.
Pokój i całą planetę.
Przypomniał sobie księgofilm, który pokazał mu Yueh - Arrakis. Stacja badawcza botaniki pustyni Jego Imperatorskiej Mości. Księgofilm był stary, sprzed odkrycia przyprawy.
W pamięci Paula przemknęły nazwy, każda z obrazem
odciśniętym mnemotechnicznym rytmem księgi: kaktus saguaro, ośli ogórek,
palma daktylowa, werbena piaskowa, wiesiołek dwuletni, kaktus
baryłkowaty, juka krótkolistna, perukowiec, krzew kreozytowy... lis
długouchy, jastrząb pustynny, skoczek pustynny...
Nazwy i obrazy, nazwy i obrazy z ziemskiej
przeszłości człowieka - a wielu nie można już spotkać nigdzie we
wszechświecie poza Arrakis.
Trzeba się uczyć o tylu nowych rzeczach... O przyprawie.
I o czerwiach pustyni.
W sąsiednim pokoju trzasnęły drzwi. Paul usłyszał
kroki matki oddalające się w głąb korytarza. Wiedział, że doktor Yueh
znajdzie sobie coś do czytania i zostanie w przyległym pokoju.
Nadszedł moment, by wyruszyć na eskapadę.
Wykradł się z łóżka i skierował do regału
otwierającego się na szafę. Przystanął, usłyszawszy szmer za plecami, i
odwrócił się.
Rzeźbione wezgłowie łóżka opadło na miejsce, z
którego się podniósł. Paul zamarł i bezruch ocalił mu życie. Zza
wezgłowia wysunął się niewielki grot-gończak, najwyżej
pięciocentymetrowy. Chłopak w mgnieniu oka rozpoznał pospolitą
skrytobójczą broń, o której uczono od maleńkości każde dziecko
królewskiej krwi. Drapieżna metalowa igła, sterowana z bliska czyjąś
ręką i okiem. Potrafiła wbić się w ruchome ciało i po nitkach nerwów
utorować sobie drogę do najbliższego z żywotnych narządów.
Gończak, uniósłszy się, przeleciał bokiem przez pokój tam i z powrotem.
Paul uzmysłowił sobie, co wie na jego temat, jakie
zna ograniczenia tej broni: kompresja pola dryfowego zakłóca działanie
oka przekaźnika. Skoro w zaciemnionym pokoju nie widać dobrze celu,
operator będzie się kierował ruchem - jakimkolwiek.
Tarcza pozwoliłaby wyhamować gończak, dałaby czas na
zniszczenie go, ale leżała na łóżku. Lance laserowe strącały gończaki,
lecz były kosztowne i notorycznie się psuły, a poza tym zawsze istniała
groźba wybuchu, gdyby wiązka lasera przecięła aktywną tarczę. Atrydzi
wierzyli w osobiste tarcze i przytomność umysłu.
Zastygły w katatonicznym prawie bezruchu Paul
wiedział, że teraz jedynie przytomność umysłu pozwoli mu stawić czoło
niebezpieczeństwu.
Grot-gończak wzniósł się o dalsze pół metra. Kołysał się tam i z powrotem w smugach światła, przeszukując pokój.
"Muszę spróbować go złapać - pomyślał Paul. - Będzie śliski na spodzie od pola dryfowego. Muszę go mocno chwycić".
Gończak opadł pół metra, zjechał na lewo i zawróciwszy, okrążył łóżko. Od broni dobiegało ciche buczenie.
"Kto tym draństwem steruje? - głowił się chłopak. -
Musi być niedaleko. Mógłbym zawołać Yuego, ale to go dopadnie, jak tylko
otworzy drzwi".
Za jego plecami zaskrzypiały drzwi na korytarz. Ktoś w nie zapukał. Otworzyły się.
Grot-gończak śmignął mu koło głowy w kierunku ruchu.
Prawa ręka Paula wystrzeliła do przodu i w dół i chwyciła śmiercionośne
narzędzie. Gończak buczał i skręcał się w rozpaczliwie zaciśniętej na
nim dłoni. Paul zamachnął się i z gwałtownego półobrotu trzasnął nosem
igły w metalową płytę drzwi. Usłyszał chrupnięcie miażdżonego oka na
czubku i gończak zamarł w jego palcach. Mimo to dla pewności nie
rozluźnił chwytu.
Podniósł wzrok i napotkał szczere spojrzenie błękitnych oczu Szadout Mapes.
- Twój ojciec przysyła po ciebie - powiedziała. - W sieni czekają ludzie z eskorty.
Paul kiwnął głową, skupiając wzrok i uwagę na dziwnej
kobiecie w służebnym brązie workowatej sukni. Spoglądała teraz na
przedmiot zaciśnięty w jego dłoni.
- Słyszałam o czymś takim - stwierdziła. - Zabiłoby mnie, prawda?
Musiał przełknąć ślinę, nim zdołał przemówić.
- To ja... byłem celem.
- Ale leciało na mnie.
- Bo się ruszałaś. - "Kim jest to stworzenie?" - zastanawiał się.
- Zatem uratowałeś mi życie - powiedziała.
- Uratowałem życie nam obojgu.
- Wygląda na to, że mogłeś mnie zostawić na pastwę tego czegoś, a sam uciec.
- Kim jesteś? - zapytał.
- Szadout Mapes, ochmistrzyni.
- Skąd wiedziałaś, gdzie mnie znaleźć?
- Twoja matka mi powiedziała. Spotkałam ją przy
schodach do magicznego pokoju w końcu korytarza. - Wskazała w lewo. -
Ludzie twojego ojca nadal czekają.
"To będą ludzie Hawata - pomyślał. - Musimy znaleźć operatora tego urządzenia".
- Idź do ludzi mojego ojca. Powiedz im, że złapałem
grota-gończaka w budynku i że mają się rozejść w poszukiwaniu operatora.
Każ im natychmiast otoczyć dom i teren. Będą wiedzieli, jak się do tego
zabrać. To musi być ktoś obcy.
Zadumał się: "A może to ona?" Ale był przekonany, że nie. Gończakiem ktoś kierował, gdy wchodziła.
- Zanim zrobię, co każesz, młodzieńcze - powiedziała
Mapes - musimy wyrównać nasze rachunki. Złożyłeś na mnie brzemię wody, a
nie bardzo mam ochotę je dźwigać. Jednak my, Fremeni, spłacamy długi,
tak wdzięczności, jak nikczemności. I wiemy, że wśród was jest zdrajca.
Nie znamy go, ale że jest, za to dajemy głowę. To zapewne jego ręka
prowadziła ten krajak ciała.
Paul przyjął słowo "zdrajca" w milczeniu. Nim zdążył się odezwać, dziwna kobieta odwróciła się i pobiegła do wyjścia.
Przyszło mu na myśl, by ją przywołać, ale było w niej
coś, co mówiło mu, że ją tym urazi. Powiedziała, co było jej wiadomo, i
teraz zamierzała zrobić, co "kazał". Lada chwila dom zaroi się ludźmi
Hawata.
Wrócił pamięcią do innych fragmentów owej dziwnej
rozmowy: "Magiczny pokój". Spojrzał w lewo, we wskazanym przez nią
kierunku. "My, Fremeni". A więc to była Fremenka. Zatrzymał się na
mrugnięcie mnemotechnicznej migawki rejestrującej w pamięci obraz jej
twarzy: pomarszczona jak śliwka, ciemnobrązowa, błękitne w błękicie oczy
bez białek. Dołączył imię: Szadout Mapes.
Ściskając strzaskany gończak, zawrócił w głąb pokoju,
lewą ręką zgarnął pas tarczy z łóżka, owinął go wokół bioder i dopiął
już w biegu. Wypadł z pokoju i popędził korytarzem w lewo.
Powiedziała, że gdzieś tutaj jest jego matka - schody... magiczny pokój.
Disciple_1
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz