wtorek, 24 sierpnia 2010

Niech Cię mrok pochłonie...

Wstępniak

Peter V. Brett - autor najbardziej błyskotliwego fantastycznego debiutu ostatnich lat. Powieścią "Malowany Człowiek" rozpoczął podbój księgarskich rynków na całym świecie. Ledwie się ukazała, a prawda do wydania książki ma już ponad 13 krajów!

Tego typu książki się nie czyta... przez nią się po prostu płynie, aż nagle się okazuje, że pod palcami zostaje ledwie kilka kartek i ogarnia nas smutek. Na nasze szczęście trylogia demonów dzieli się na 2 części, po dwa tomy każda, łącznie około 1700 stron.

Recenzja

Czy znękanej ludzkości uda się znaleźć dość siły, aby stanąć przeciw otchłańcom ? Przecież od wieków potrafili się tylko chować za murami ochronnych runów...

Arlen, Leesha i Rojer są właśnie takiego zdania. Trójka naszych głównych bohaterów, osiągnęła wiek dojrzały, kiedy odkrywają w sobie magiczne moce i niezwykłe umiejętności, które pozwalają im myśleć o próbie zmierzenia się z demonami otchłani. W walce przeciwko tym stworom, połączył ich los... ostatnia szansa dla ludzkości przed obróceniem się w niebyt...




Nie będę opisywał szczegółowo kolejnych tomów... wspomnę tylko, że w "Pustynnej Włóczni" poznajemy dalsze losy Arlena, ale zupełnie z innej perpektywy... W odległej Krasji ludzie co noc stają z otchłańcami twarzą w twarz na ubitej ziemi w specjalnie skonstruowanym labiryncie naszpikowanym pułapkami. Robią to w obronie honoru własnego i swoich przodków. Ahmann Jardir połączył swoich rodaków w morderczej walce, niosąc śmierć demonom.



Dodatkowe informacje

O autorze :



Wydawnictwo FABRYKA SŁÓW

Malowany Człowiek Tom I

Miejsce wydania: Lublin
Wydanie polskie: 11/2008
Tytuł oryginalny: Demon Trilogy: The Painted Man
Rok wydania oryginału: 2008
Seria wydawnicza: Obca Krew
Liczba stron: 504
Format: 125x205 mm
Oprawa: miękka
Wydanie: I
Cena z okładki: 33,90 zł


Malowany Człowiek Tom II

Miejsce wydania: Lublin
Wydanie polskie: 2/2009
Tytuł oryginalny: Demon Trilogy: The Desert Spear
Rok wydania oryginału: 2009
Seria wydawnicza: Obca Krew
Liczba stron: 320
Format: 125x205 mm
Oprawa: miękka
Wydanie: I
Cena z okładki: 29,99 zł


Pustynna Włócznia Tom I

Tłumaczenie: Marcin Mortka
Miejsce wydania: Lublin
Wydanie polskie: 8/2010
Tytuł oryginalny: Demon Trilogy: The Desert Spear
Rok wydania oryginału: 2009
Seria wydawnicza: Obca Krew
Format: 125x205 mm
Oprawa: miękka
Wydanie: I
Cena z okładki: 34,90 zł

Pustynna Włócznia Tom II

Miejsce wydania: Lublin
Wydanie polskie: 6/2010
Tytuł oryginalny: Demon Trilogy: The Desert Spear
Rok wydania oryginału: 2009
Seria wydawnicza: Obca Krew
Liczba stron: 528
Format: 125x205 mm
Oprawa: miękka
Wydanie: I
Cena z okładki: 34,90 zł

Fragmenty


Malowany Człowiek

Któryś z ognistych demonów, nie większy od sporego kota, wskoczył na plecy Silvy. Kobieta krzyknęła, gdy szpony bestii wyżłobiły głębokie bruzdy w jej skórze. Tył jej sukienki natychmiast przeobraził się w krwawy łachman. Uczepiony pleców Silvy, demon zionął ogniem w twarz Marei. Ta wrzasnęła przeraźliwie, gdy płomienie objęły jej włosy i stopiły skórę.
Arlen dopadł do nich sekundę później i z całej siły rąbnął demona wiadrem. Naczynie roztrzaskało się na kawałki, lecz impet uderzenia strącił napastnika z pleców matki. Chłopiec szybko ją złapał, zanim upadła. Zbliżały się kolejne ogniste demony, nieopodal rozpościerały skrzydła demony wichru, a kilka kroków dalej przybierał materialną postać demon skał.
Silvy zawyła z bólu, lecz zdołała utrzymać równowagę. Arlen odciągnął ją od jęczącej w agonii Marei. Raptem spostrzegł, że wejście do domu zagrodziły demony ognia. Tymczasem ogromny skalny demon zdążył już ich dostrzec i zaszarżował. Kilka wichrowych demonów, które przygotowywały się do wzlotu, stało mu drodze, ale bestia machnęła tylko uzbrojoną w szpony łapą, odrzucając je na bok równie łatwo, co wprawny kosiarz przecina łodygi kukurydzy. Poszarpane i poobijane, znieruchomiały, a wtedy przypadły do nich demony ognia, rozrywając je na kawałki.
Uwaga ogromnego potwora została odwrócona na bardzo krótką chwilę. Arlen zdążył ją jednak wykorzystać, by odciągnąć matkę od domu. Wrota obory były zatrzaśnięte, ale ścieżka do zagród, gdzie trzymali zwierzęta za dnia, wyglądała na bezpieczną, o ile udałoby im się wyprzedzić otchłańce. Silvy nadal krzyczała – Arlen nie wiedział, czy z bólu, czy przerażenia – ale brnęła naprzód, dotrzymując synowi kroku nawet pomimo zawadzających sukni.
Rzucili się do biegu. Ogniste demony już dostrzegły ich ucieczkę i zaczynały ich okrążać. Deszcz padał coraz mocniej, wiatr dziko zawodził. Niebo przecięła kolejna błyskawica, na moment oświetlając potwory oraz zagrodę, która znajdowała się tak blisko, a zarazem tak daleko.
Ulewa zamieniła pył na podwórzu w śliskie błoto, lecz strach dodał uciekinierom wigoru i biegli, nie potykając się ani razu. Kroki szarżującego demona skał, równie głośne, co uderzenia pioruna, rozbrzmiewały coraz bliżej, a ziemia drżała coraz mocniej.
Dopadłszy do zagrody, Arlen w pośpiechu zaczął majstrować przy zasuwie furtki. W tej samej chwili demony ognia znalazły się dość blisko, by użyć swej najgroźniejszej broni. Zionęły ogniem, otumaniając zarówno Arlena, jak i jego matkę. Odległość osłabiła nieco niszczycielską moc płomieni, ale mimo to chłopiec poczuł swąd palonych włosów i uświadomił sobie, że jego ubranie stanęło w ogniu. Zalała go fala bólu, ale zdołał ją zignorować i wreszcie otworzył furtkę. Odwrócił się, by wciągnąć matkę do środka, lecz wtedy wskoczył na nią kolejny demon, wbijając szpony w jej pierś. Chłopak szarpnął z całej siły. Gdy przekroczyli linię ochronną, runy eksplodowały światłem, a ich moc cisnęła otchłańcem do tyłu. Jego pazury wyrwały z ciała kobiety kawałki mięsa. Pociekła krew.
Z matką w ramionach Arlen padł na ziemię, przyjmując na siebie impet uderzenia, a potem przetoczył się raz i drugi po błocie, by dogasić ogień.
Nie miał najmniejszej szansy na zamknięcie furtki. Demony otaczały ją teraz ciasnym półkręgiem i raz po raz uderzały w sieć ochronną. Magia rozbłyskiwała, stawiając im opór. Tak czy inaczej jednak furtka nie stanowiła żadnej osłony, podobnie jak i płot. Dopóki słupy runiczne pozostawały nietknięte, dopóty byli bezpieczni.
Nic ich jednakże nie chroniło przed pogodą. Deszcz przerodził się w lodowatą, smagającą skórę ulewę. Silvy nie mogła już powstać po upadku. Leżała bezwładnie na ziemi, pokryta błotem zmieszanym z krwią. Chłopiec nie miał pojęcia, czy matka przeżyje tak ciężkie rany, a do tego jeszcze samą burzę.
Chwiejnym krokiem podszedł do koryta i przewrócił je kopniakiem, wylewając pomyje. Widział stamtąd skalnego demona, nacierającego na sieć ochronną, ale magia nie pozwalała bestii wedrzeć się do środka. Błyskawice i płomienne oddechy otchłańców raz po raz rozświetlały podwórze, a wtedy mógł dostrzec Mareę, której ciało po chwili przesłonił rój demonów ognia. Potwory dopadały do zwłok, odrywały części mięsa i w podrygach odskakiwały na bok, by je pożreć w spokoju.
Chwilę później demon skał porzucił swe wysiłki. Podszedł do ciała Marei i pochwycił je szponiastą łapą za nogę, podobnie jak okrutny człowiek mógłby złapać kota. Ogniste demony uskoczyły na boki, a olbrzym uniósł kobietę w powietrze. Gdy znienacka z ust Marei wyrwał się ochrypły jęk, Arlen ku swemu przerażeniu odkrył, że kobieta wciąż żyje. Natychmiast przyszło mu do głowy, by wybiec poza linie ochronne i ruszyć jej z pomocą. Ocenił nawet dzielący ich dystans, ale wtedy otchłaniec z potworną siłą cisnął Mareą o ziemię, a chłopak usłyszał przerażający odgłos miażdżonych kości.
Odwrócił głowę, nie chcąc patrzeć, jak bestia wgryza się w ciało kobiety. Gęsta ulewa spłukiwała łzy z jego policzków. Pochwycił za brzeg koryta i przywlókł je do Silvy, a następnie oderwał podszewkę od jej sukni i wystawił ją na deszcz, by nasiąkła wodą. Najlepiej, jak potrafił, otarł rany matki z błota i przewiązał kolejnymi kawałkami materiału. Czystymi z pewnością nazwać się ich nie dało, ale były przynajmniej czystsze od błota, w którym na co dzień przebywały świnie.
Silvy drżała z zimna, więc chłopiec przytulił ją mocniej, a potem naciągnął na nich cuchnące koryto, chcąc chociaż w ten sposób osłonić się przed ulewą i łakomymi spojrzeniami demonów. Gdy opuszczał koryto, niebo raz jeszcze rozciął zygzak błyskawicy. W jej blasku ujrzał swego ojca, który nadal stał na ganku, nieruchomy jak posąg.

Pustynna Włócznia

Młody Posłaniec czuł się nieswojo w towarzystwie Damaji, ale widok Sharik Hora, ogromnej, kopulastej świątyni Everama, budził w nim nabożny podziw.
W dosłownym tłumaczeniu jej nazwa oznaczała "Kości bohaterów". Każdemu, kto na nią patrzył, budowla ta przypominała, jak wspaniałe konstrukcje wznosiła niegdyś ludzkość. Nawet Książęca Biblioteka Miln wydawała się przy niej Arlenowi drobna.
Świątynia Sharik Hora budziła jednakże lęk i zachwyt nie tylko ze względu na swe rozmiary. Udekorowana wybielonymi kośćmi wszystkich wojowników, którzy polegli w alagai'sharak, stanowiła symbol bezgranicznej odwagi. Kości biegły wysoko w górę dookoła kolumn i wsporników, okalając otwory okienne. Wielki ołtarz wykonano w całości z czaszek, a ławy z kości udowych. Kielich, z którego współwyznawcy pili wodę, zrobiono z wydrążonej czaszki wpartej na dwóch kościanych dłoniach. Nóżkę kielicha stanowiły kości przedramienia, a podstawę para stóp. Każdy z gigantycznych kandelabrów składał się z dziesiątek czaszek i setek żeber, natomiast wielkie sklepienie dwieście stóp nad głowami wiernych udekorowano czaszkami przodków krasjańskich wojowników, które spoglądały w dół, wymuszając poszanowanie dla zasad honoru.
Arlen próbował kiedyś porachować, ile ciał poległych złożyło się na makabryczną dekorację świątyni, ale wkrótce tego poniechał. Wszystkie miasta, wsie i sioła w Thesie, liczące razem może nawet dwieście pięćdziesiąt tysięcy duszy, nie zapewniłyby nawet cząstki tego, czym wyłożono świątynię Sharik Hora. Swego czasu Krasjanie rzeczywiście byli niezliczonym narodem.
Teraz wszyscy krasjańscy wojownicy, w liczbie może czterech tysięcy, swobodnie wypełniali wnętrze budowli. Spotykali się tu dwa razy dziennie, o świcie i o zmierzchu, by uczcić Everama, podziękować mu za łowy poprzedniej nocy i błagać, by zechciał ich wesprzeć Swą siłą podczas kolejnej bitwy.
Przede wszystkim jednak modlili się o rychłe przybycie Shar'Dama Ka i rozpoczęcie Sharak Ka.
Za swym Wybawicielem gotowi byli pomaszerować choćby i w głąb Otchłani.
Wyczekujący z niecierpliwością w pułapce Arlen usłyszał wreszcie dzikie wrzaski niesione przez pustynny wiatr. Wojownicy wokół poruszyli się nerwowo, polecając swe dusze Everamowi. W Labiryncie rozgorzał alagai'sharak.
Wkrótce dobiegły ich meldunki, że rozmieszczeni na miejskich murach wojownicy z plemienia Mehnding powitali salwą nacierające piaskowe demony.
W kierunku otchłańców pomknęły ogromne włócznie i ciężkie głazy. Niektóre z pocisków okaleczały demony na tyle, że ich pobratymcy rozszarpali je na strzępy, lecz prawdziwym celem ataku było doprowadzenie napastników do obłędu. Demony z łatwością wpadały we wściekłość, a gdy do tego doszło, pozwalały się zapędzać niczym owce - wystarczyło pokazać im potencjalną ofiarę.
Rozsierdzonym otchłańcom otwierano bramy miasta, przerywając tym samym zewnętrzną barierę ochronną. Do środka wpadały wówczas piaskowe i ogniste demony, a wichrowe nurkowały tuż nad ich głowami. Zazwyczaj wpuszczano do środka kilka tuzinów napastników, po czym zawierano bramy, na powrót uruchamiając barierę.
Na dziedzińcu oczekiwała grupa wojowników zwanych Naganiaczami, którzy głośno tłukli włóczniami o tarcze. W jej skład wchodzili najczęściej ludzie starzy bądź słabi, lecz ich honor i odwaga nie miały granic. Z głośnymi okrzykami rozbiegali się w umówiony wcześniej sposób, rozdzielając atakujące demony i zaciągając je w głąb Labiryntu.
Rozmieszczeni na murach Miotacze zarzucali na wichrowe demony obciążone sieci i bolasy. Gdy potwory padały na ziemię, z chronionych runami kryjówek wyskakiwali wojownicy. Błyskawicznie krępowali kończyny otchłańców kajdanami, które przymocowywano do runicznych pali wbitych głęboko w ziemię. Tak unieruchomione demony nie były już w stanie czmychnąć do Otchłani przed wschodem słońca.
W międzyczasie Naganiacze kluczyli w Labiryncie, wiodąc piaskowe, a czasem również ogniste demony ku zagładzie. W innych okolicznościach otchłańce bez trudu doścignęłyby biegnącego człowieka, ale wewnątrz ciasnych tuneli Labiryntu nie potrafiły manewrować z tą samą łatwością, co doskonale zaznajomiony z nimi wojownik. Gdy któryś z napastników znalazł się zbyt blisko Naganiacza, Miotacze próbowali spowolnić go sieciami. Często udawała im się ta sztuka. Nie zawsze.
Arlen i pozostali Spychacze napięli mięśnie, gdy usłyszeli wołanie Naganiaczy:
- Uwaga!
- Widzę dziewięć! - wrzasnął Miotacz z góry.
Dziewięć piaskowych demonów. Naganiacze zawsze usiłowali rozdzielić grupy szarżujących otchłańców, tak że do pułapki z rzadka docierało ich więcej niż pięć. Arlen zacisnął dłonie na runicznej włóczni. Oczy dal'Sharum płonęły dzikim podnieceniem.
Śmierć w alagai'sharak oznaczała tryumfalny pochód do raju.
- Światło! - doleciał ich okrzyk.
Gdy Naganiacze wprowadzali demony do pułapek, Miotacze rozpalali namoczone olejem pochodnie przed odpowiednio rozstawionymi lustrami. Załomy Labiryntu zalewało jaskrawe światło.
Zaskoczone otchłańce skrzeczały ze strachu i cofały się, zasłaniając oczy. Światło nie mogło ich zabić, ale dawało wyczerpanym Naganiaczom czas na ucieczkę. Przygotowani na eksplozję blasku wojownicy z wprawą obiegali doły i zeskakiwali do płytkich, chronionych runami okopów.
Piaskowe demony szybko odzyskały rezon i podjęły pościg, nieświadome, że niedoszła zdobycz dawno im umknęła. Trzy z nich wbiegły na płótno brunatnego koloru, zakrywające dwa ogromne doły i z wrzaskiem wpadły do głębokich na dwadzieścia stóp jam.
Gdy zadziałały pułapki, z kryjówek wyskoczyli Spychacze. Zasłonięci okrągłymi, runicznymi tarczami natarli włóczniami na pozostałe otchłańce, chcąc je zepchnąć do dziur.
Arlen dzikim rykiem odegnał strach i zaatakował wraz z innymi, porwany upajającym szaleństwem Krasji. Tak właśnie wyobrażał sobie wojowników z dawnych czasów, którzy wrzaskiem pokonywali lęk i pędzili na oślep do boju. Na krótką chwilę zapomniał, kim jest i gdzie się znajduje.
Ale potem ugodził włócznią piaskowego demona.Znaki na ostrzu zapłonęły, w cielsko potwora wniknęły srebrne błyskawice. Ofiara zaskowyczała w agonii, lecz w tej samej chwili została zepchnięta do jamy przez dłuższe włócznie towarzyszy młodzieńca. Ci, oślepieni rozbłyskami runów ochronnych, nie zdołali dostrzec skuteczności broni chin.
Oddziałek Arlena poradził sobie z obydwoma demonami, które znalazły się po ich stronie pułapki.
Obwodzące dół runy stanowiły osobliwość znaną jedynie w Krasji - otchłańce mogły bowiem wskoczyć do środka utworzonego z nich kręgu, ale nie były w stanie z niego wyskoczyć. Dno jamy wykładano zaś ciasno głazami, co uniemożliwiało potworom ucieczkę do Otchłani przed nastaniem świtu.
Arlen uniósł głowę. Wojownikom po drugiej stronie potrzasku nie poszło tak dobrze. Zsuwające się płótno zawadziło o brzeg jamy i nadal zasłaniało niektóre znaki. Zanim Wnykarz zdołał odrzucić płachtę, oba otchłańce wypełzły z dziury i zabiły nieszczęśnika.
Wybuchło zamieszanie. Spychacze, których było ledwie dziesięciu, mieli naprzeciw siebie pięć piaskowych demonów, a ich pułapka właśnie została pozbawiona mocy. Demony wpadły w sam środek oddziału, tnąc i gryząc.
- Do kryjówki! - rozkazał kai'Sharum oddziału Arlena.
- Prędzej mnie Otchłań pochłonie! - wrzasnął młodzieniec i rzucił się na pomoc towarzyszom.
Na widok takiego pokazu odwagi ze strony przybysza, dal'Sharum skoczyli w ślad za nim, ignorując okrzyki dowódcy.
Arlen zwolnił jedynie na tyle, by celnym kopniakiem zrzucić płachtę z brzegu jamy i uruchomić pułapkę. Nie tracąc płynności ruchów, wtargnął w sam środek starcia. Włócznia zamigotała w jego ręku.
Dźgnął pierwszego demona w bok. Tym razem wojownicy nie mogli przeoczyć magicznego rozbłysku broni. Śmiertelnie ranny otchłaniec zwalił się na ziemię, a Arlen poczuł, jak przepływa przez niego fala dzikiej energii.
Kątem oka spostrzegł jakiś ruch. Zawirował, zasłaniając się włócznią przed długimi kłami kolejnego piaskowego demona. Runy ochronne na całej jej długości rozbłysły, gdy potwór zwarł szczęki. Jego paszcza została unieruchomiona w tej pozycji. Wtedy młodzieniec szarpnął bronią, a magia eksplodowała światłem, wyłamując napastnikowi żuchwę.
Trzeci demon już wyskoczył w powietrze, ale w ciele jego przeciwnika gorzała nowa siła. Arlen pchnął tępym końcem włóczni. Moc wyrytych tam znaków oderwała otchłańcowi połowę pyska. Gdy bestia padała na ziemię, odrzucił tarczę, zakręcił włócznią w dłoniach, pochwycił ją u nasady ostrza i wbił w serce potwora.
Zaryczał triumfalnie, rozglądając się za następnymi demonami, lecz jego towarzysze zdążyli zepchnąć je do jamy. Wszyscy wpatrywali się teraz w niego z nabożnym podziwem.
- Na co czekamy? - ryknął Arlen, wbiegając do Labiryntu. - Alagai tylko czekają, by je pozabijać!
Dal'Sharum ruszyli za nim, skandując:
- Par'chin! Par'chin!
Pierwszym napotkanym przeciwnikiem był wichrowy demon, który zanurkował i rozdarł jednemu z towarzyszy Arlena gardło. Nim zdążył odbić się do lotu, młodzieniec cisnął włócznią i trafił otchłańca prosto w łeb. Zalana snopem iskier bestia gruchnęła o ziemię.
Arlen wyrwał broń z ciała ofiary i pognał dalej.
Nieposkromiona magia włóczni niosła go niczym berserka z dawnych legend. Pokonywał kolejne załomy Labiryntu w szalonym pędzie, a liczba biegnących za nim wojowników błyskawicznie rosła.
Z każdym ubitym demonem coraz więcej Krasjan podejmowało okrzyk:
- Par'chin! Par'chin!
Nikt już nie pamiętał o otoczonych runami kryjówkach wokół jam, nikt nie czuł strachu przed nocą. Uzbrojony w metalową włócznię przybysz wydawał się niezniszczalny, a bijąca od niego pewność siebie upajała Krasjan niczym narkotyk.

Zakupy

http://www.skapiec.pl/peter+v.+brett+trylogia 

Disciple_1

2 komentarze:

  1. Dzieki za recenzje. Juz od dawna nosilam siez zamiarem zakupu "Malowanego czlowieka", teraz zrobie to na pewno!

    OdpowiedzUsuń
  2. Całkowicie się zgadzam. Super książka!

    OdpowiedzUsuń

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...