środa, 22 grudnia 2010

Diuna - Frank Herbert

Wstępniak

Diuna

Tego tytułu chyba nikomu nie muszę przedstawiać. Z całą pewnością jest to jedna z najważniejszych pozycji gatunku science-fiction.

Jednak nie jest to taka prosta i łatwa sprawa... ponieważ treść książki jest dość skomplikowana, liczne rozważania filozoficzne i egzystencjalne nie raz spowodują, że nie będzie wam się chciało dokładnie wszystko czytać i pojawi się myśl "a może tak przerzucimy stronę... " ale na szczęście mamy też rewelacyjne opisy pustynnej planety, a także momentami wartką akcję. Całość natomiast komponuje się bardzo ciekawie, a liczne kolejne tomy sagi powodują, że możemy wyciąć z życiorysu wiele godzin spędzonych na planecie Arrakis. 


Recenzja 

Arrakis - Diuna to jedna i ta sama planeta bogata w zasoby geriatrycznej przyprawy, która wydłuża życie, pozwala Nawigatorom Kosmicznej Gildii zakrzywiać przestrzeń kosmiczną i kierować bezpiecznie statkami gwieezdnymi, a siostrom Bene-Gesserit ćwiczyć ich tajemne sztuki. Więc jak widzicie jest niezbędna prawie dla całego świata i o kontrole nad nią toczą się liczne wojny. Panujący nad planetą ród Harkonnenów traci władzę nad planetą wskutek decyzji Cesarza, a ten przekazuje ją w ręce rodu Atrydów. Waśń między dwoma książęcymi rodami, znów odżywa na nowo. Cierpią z tego powodu rdzenni mieszkańcy planety Fremeni, którzy przystosowali się do niesamowitych warunków panujących na ich ojczystej ziemi. Nie można zapomnieć również o wielki i potężnych czerwiach pustyni, które są "sercem" tej planety.


To tak bardzo z grubsza streszczenie pierwszej części, a tomów jest naprawdę wiele, ponieważ po śmierci Herberta tą wspaniałą sagę kontynuuje jego syn, choć już z nie tak rewelacyjnym skutkiem jak ojciec.

Diuna to klasyka, a klasyków się nie krytykuje. Fabuła jest świetna moim zdaniem, choć na pewno nie należy do najprostszych, a raczej w pełni doceni ją dopiero dość wymagający czytelnik.



Dodatkowe informacje

Diuna jest też świetnym przykładem, na ukazania jak ważny jest tłumacz i jego interpretacja danych słów z języka obcego. Dobry przekład to jeden z elem. sukcesu książki. Ja osobiście o wiele bardziej lubię przekład Marszała. 

Na rynku polskim istnieją dwa przekłady "Diuny", jeden autorstwa Marka Marszała, drugi Jerzego Łozińskiego (poprawione edycje pod pseudonimem Ładysław Jerzyński) i wynikają z tego pewne różnice w terminologii. Poniżej podano kilka przykładów:

W oryginale Przekład Marszała Przekład Marszała (Rebis) Przekład Łozińskiego Przekład Jerzyńskiego
Fremen Fremeni Fremeni Wolanie Fremeni
CHOAM KHOAM KHOAM ZNAH KHOAM
Emperor Imperator Imperator Cesarz Cesarz
suspensor dryf dryf odciążacz odciążacz
sandworm czerw pustyni czerw pustyni piaskal piaskal
stillsuit filtrfrak filtrak hermetyk destylozon
Alia-the-Strange-One Alia-Ta-Dziwna Alia ta Dziwna Alia Przedziwna Alia Przedziwna
lasgun rusznica laserowa rusznica laserowa laserobin laserobin
hunter-seeker grot-gończak grot-gończak skrytobójka skrytobójka
glowglobe kula świętojańska lumisfera jarzyca lumisfera
distracters sekundanci sekundanci zmylnicy zmylnicy
shigawire szigastruna szigastruna szigarut szigarut
Heighliner, liner galeon liniowiec liniowiec liniowiec
Imperial Conditioning imperialne uwarunkowanie najwyższe uwarunkowanie najwyższe uwarunkowanie najwyższe uwarunkowanie
Hagga Basin Basen Hagga basen Hagga Kotlina Hagga Kotlina Hagga
dump boxes szalandy szalandy zrzutniki zrzutniki
Fish Speakers Mówiące-do-ryb rybomówne (M. Michowski) Mówiące Rybom Mówiące Rybom
Butlerian Jihad Dżihad Kamerdyńska (wyd. Iskier) Dżihad Butleriański Dżihad Butleryjski Dżihad Butleryjski

O autorze : http://pl.wikipedia.org/wiki/Frank_Herbert



Autor: Frank Herbert
Okładka: Wojciech Siudmak
Tłumaczenie: Marek Marszał
Ilustrator: Wojciech Siudmak
Wydawnictwo: Rebis
Miejsce wydania: Poznań
Wydanie polskie: 3/2007
Oprawa: twarda


Fragmenty

Paul leżał w łóżku i udawał, że śpi. Z łatwością schował w dłoni tabletkę nasenną Yuego, udając, że ją połyka. Pohamował śmiech. Nawet matka uwierzyła, że śpi. Pragnął się zerwać i wyprosić u niej pozwolenie na wędrówkę po rezydencji, ale zdawał sobie sprawę, że się nie zgodzi. Wszystko było jeszcze w zbytniej rozsypce. Nie. Tak jest najlepiej.
"Wymykając się bez pytania, nie złamię zakazów, no i zostanę w budynku, gdzie jest bezpiecznie".
Słyszał rozmowę matki i Yuego w drugim pokoju. Ich słowa brzmiały niewyraźnie - coś o przyprawie... o Harkonnenach. Głosy wznosiły się i opadały.
Uwagę Paula zaprzątnęło rzeźbione wezgłowie łóżka - przytwierdzona do ściany imitacja wezgłowia kryła układ sterowania urządzeniami w pokoju. W drewnie przedstawiono rybę wyskakującą ponad wypukłe, brązowe fale. Wiedział, że kiedy naciśnie jedyne widoczne oko ryby, zapalą się dryfowe lampy. Przekręcenie jednej z fal regulowało wentylację. Innej - temperaturę.
Chłopak cichutko siadł na łóżku. Z lewej pod ścianą stał wysoki regał. Można go było odsunąć, a wtedy ukazywała się szafa wnękowa z szufladami z jednej strony. Klamka drzwi na korytarz imitowała przepustnicę ornitoptera.
Wyglądało to tak, jakby pokój urządzono z zamiarem oczarowania Paula.
Pokój i całą planetę.
Przypomniał sobie księgofilm, który pokazał mu Yueh - Arrakis. Stacja badawcza botaniki pustyni Jego Imperatorskiej Mości. Księgofilm był stary, sprzed odkrycia przyprawy.
W pamięci Paula przemknęły nazwy, każda z obrazem odciśniętym mnemotechnicznym rytmem księgi: kaktus saguaro, ośli ogórek, palma daktylowa, werbena piaskowa, wiesiołek dwuletni, kaktus baryłkowaty, juka krótkolistna, perukowiec, krzew kreozytowy... lis długouchy, jastrząb pustynny, skoczek pustynny...
Nazwy i obrazy, nazwy i obrazy z ziemskiej przeszłości człowieka - a wielu nie można już spotkać nigdzie we wszechświecie poza Arrakis.
Trzeba się uczyć o tylu nowych rzeczach... O przyprawie.
I o czerwiach pustyni.
W sąsiednim pokoju trzasnęły drzwi. Paul usłyszał kroki matki oddalające się w głąb korytarza. Wiedział, że doktor Yueh znajdzie sobie coś do czytania i zostanie w przyległym pokoju.
Nadszedł moment, by wyruszyć na eskapadę.
Wykradł się z łóżka i skierował do regału otwierającego się na szafę. Przystanął, usłyszawszy szmer za plecami, i odwrócił się.
Rzeźbione wezgłowie łóżka opadło na miejsce, z którego się podniósł. Paul zamarł i bezruch ocalił mu życie. Zza wezgłowia wysunął się niewielki grot-gończak, najwyżej pięciocentymetrowy. Chłopak w mgnieniu oka rozpoznał pospolitą skrytobójczą broń, o której uczono od maleńkości każde dziecko królewskiej krwi. Drapieżna metalowa igła, sterowana z bliska czyjąś ręką i okiem. Potrafiła wbić się w ruchome ciało i po nitkach nerwów utorować sobie drogę do najbliższego z żywotnych narządów.
Gończak, uniósłszy się, przeleciał bokiem przez pokój tam i z powrotem.
Paul uzmysłowił sobie, co wie na jego temat, jakie zna ograniczenia tej broni: kompresja pola dryfowego zakłóca działanie oka przekaźnika. Skoro w zaciemnionym pokoju nie widać dobrze celu, operator będzie się kierował ruchem - jakimkolwiek.
Tarcza pozwoliłaby wyhamować gończak, dałaby czas na zniszczenie go, ale leżała na łóżku. Lance laserowe strącały gończaki, lecz były kosztowne i notorycznie się psuły, a poza tym zawsze istniała groźba wybuchu, gdyby wiązka lasera przecięła aktywną tarczę. Atrydzi wierzyli w osobiste tarcze i przytomność umysłu.
Zastygły w katatonicznym prawie bezruchu Paul wiedział, że teraz jedynie przytomność umysłu pozwoli mu stawić czoło niebezpieczeństwu.
Grot-gończak wzniósł się o dalsze pół metra. Kołysał się tam i z powrotem w smugach światła, przeszukując pokój.
"Muszę spróbować go złapać - pomyślał Paul. - Będzie śliski na spodzie od pola dryfowego. Muszę go mocno chwycić".
Gończak opadł pół metra, zjechał na lewo i zawróciwszy, okrążył łóżko. Od broni dobiegało ciche buczenie.
"Kto tym draństwem steruje? - głowił się chłopak. - Musi być niedaleko. Mógłbym zawołać Yuego, ale to go dopadnie, jak tylko otworzy drzwi".
Za jego plecami zaskrzypiały drzwi na korytarz. Ktoś w nie zapukał. Otworzyły się.
Grot-gończak śmignął mu koło głowy w kierunku ruchu. Prawa ręka Paula wystrzeliła do przodu i w dół i chwyciła śmiercionośne narzędzie. Gończak buczał i skręcał się w rozpaczliwie zaciśniętej na nim dłoni. Paul zamachnął się i z gwałtownego półobrotu trzasnął nosem igły w metalową płytę drzwi. Usłyszał chrupnięcie miażdżonego oka na czubku i gończak zamarł w jego palcach. Mimo to dla pewności nie rozluźnił chwytu.
Podniósł wzrok i napotkał szczere spojrzenie błękitnych oczu Szadout Mapes.
- Twój ojciec przysyła po ciebie - powiedziała. - W sieni czekają ludzie z eskorty.
Paul kiwnął głową, skupiając wzrok i uwagę na dziwnej kobiecie w służebnym brązie workowatej sukni. Spoglądała teraz na przedmiot zaciśnięty w jego dłoni.
- Słyszałam o czymś takim - stwierdziła. - Zabiłoby mnie, prawda?
Musiał przełknąć ślinę, nim zdołał przemówić.
- To ja... byłem celem.
- Ale leciało na mnie.
- Bo się ruszałaś. - "Kim jest to stworzenie?" - zastanawiał się.
- Zatem uratowałeś mi życie - powiedziała.
- Uratowałem życie nam obojgu.
- Wygląda na to, że mogłeś mnie zostawić na pastwę tego czegoś, a sam uciec.
- Kim jesteś? - zapytał.
- Szadout Mapes, ochmistrzyni.
- Skąd wiedziałaś, gdzie mnie znaleźć?
- Twoja matka mi powiedziała. Spotkałam ją przy schodach do magicznego pokoju w końcu korytarza. - Wskazała w lewo. - Ludzie twojego ojca nadal czekają.
"To będą ludzie Hawata - pomyślał. - Musimy znaleźć operatora tego urządzenia".
- Idź do ludzi mojego ojca. Powiedz im, że złapałem grota-gończaka w budynku i że mają się rozejść w poszukiwaniu operatora. Każ im natychmiast otoczyć dom i teren. Będą wiedzieli, jak się do tego zabrać. To musi być ktoś obcy.
Zadumał się: "A może to ona?" Ale był przekonany, że nie. Gończakiem ktoś kierował, gdy wchodziła.
- Zanim zrobię, co każesz, młodzieńcze - powiedziała Mapes - musimy wyrównać nasze rachunki. Złożyłeś na mnie brzemię wody, a nie bardzo mam ochotę je dźwigać. Jednak my, Fremeni, spłacamy długi, tak wdzięczności, jak nikczemności. I wiemy, że wśród was jest zdrajca. Nie znamy go, ale że jest, za to dajemy głowę. To zapewne jego ręka prowadziła ten krajak ciała.
Paul przyjął słowo "zdrajca" w milczeniu. Nim zdążył się odezwać, dziwna kobieta odwróciła się i pobiegła do wyjścia.
Przyszło mu na myśl, by ją przywołać, ale było w niej coś, co mówiło mu, że ją tym urazi. Powiedziała, co było jej wiadomo, i teraz zamierzała zrobić, co "kazał". Lada chwila dom zaroi się ludźmi Hawata.
Wrócił pamięcią do innych fragmentów owej dziwnej rozmowy: "Magiczny pokój". Spojrzał w lewo, we wskazanym przez nią kierunku. "My, Fremeni". A więc to była Fremenka. Zatrzymał się na mrugnięcie mnemotechnicznej migawki rejestrującej w pamięci obraz jej twarzy: pomarszczona jak śliwka, ciemnobrązowa, błękitne w błękicie oczy bez białek. Dołączył imię: Szadout Mapes.
Ściskając strzaskany gończak, zawrócił w głąb pokoju, lewą ręką zgarnął pas tarczy z łóżka, owinął go wokół bioder i dopiął już w biegu. Wypadł z pokoju i popędził korytarzem w lewo.
Powiedziała, że gdzieś tutaj jest jego matka - schody... magiczny pokój. 

Disciple_1


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...