wtorek, 31 sierpnia 2010

EON. Powrót Lustrzanego Smoka - Alison Goodman

Wstępniak

Nie ma wielu książek które są osadzone w świecie chińskich i japońskich mitologii... a tym bardziej rzadko kiedy udaje się taka próba debiutantce...a  jednak mili Państwo! Alison Goodman udowodniła, że można stworzyć powieść fantasy na bazie chińskich i japońskich mitów i zrobić to w takim stylu ! ( książka została obsypana wręcz nagrodami, m.in: Aurealis Award, James Tiptree Jr. Award i CBCA Awards).



Recenzja

Ceremonia wyboru na ucznia Lorda Smocze Oko zawsze budziła niesamowite emocje. Dwunastu chłopców mających specjalnie zdolności ( widzą jednego ze smoków który był ascendentem, czyli odpowiadał zodiakalnemu znakowi Szczura w roku ich narodzin ) Stają przed jego obliczem, a ten którego bestia obdarzy łaską, zdobędzie wpływy, moc i bogactwo. Jednak czymś o czym prawie nikt nie wie... jest fakt, że jedną z uczestniczek jest dziewczyna... Eona... a raczej Eon bo takie imię przybrała i posiada ona niezwykłą moc widzenia wszystkich smoków jednocześnie. Eona jest znacznie słabsza od swych rywali... i dlatego Szczurzy Smok nie wybiera jej, lecz innego chłopca... Jednak to nie koniec dramaturgi... Na arenie pojawia się od zaginiony wieków Lustrzany Smok, symbol samej władzy cesarskiej, najpotężniejszy ze wszystkich.... i ku zdziwieniu wszystkich wybiera Eonę... zawierając z nią tajemniczy pakt.

Nie będę opisywał dalszych losów Eony, aby nie psuć wam zabawy. Jednak warto wspomnieć, że smoki które stworzyła Goodman to nie typowe krwiożercze bestie, a istoty potężne i dumne, pełne gracji i doniosłości. Autorce udaje się stworzyć świat fantasy który pachnie świeżością, wszystko ma sens i układa się w logiczną całość, a specyficzna kobieca narracja Goodman dodaje Eonie uroku.

Dodatkowe informacje

O autorze :

http://en.wikipedia.org/wiki/Alison_Goodman


Tytuł: Eon. Powrót Lustrzanego Smoka (Eon: The Two Pearls of Wisdom)
Autor: Alison Goodman
Tłumaczenie: Dariusz Kopociński
Wydawca: TELBIT
Miejsce wydania: Warszawa
Data wydania: 24 lutego 2010
Liczba stron: 576
Oprawa: miękka
Wymiary: 144 x 208 mm
Cena: 39,90 zł

Fragmenty

Zrobiłam krok w bok i zakręciłam przed sobą mieczami, przygotowując się na drugą sekwencję Koźlego Smoka. A tymczasem Ranne ruszył na mnie z kopyta z wysoko uniesionymi mieczami. To już nie był Koźli Smok. Zapoczątkował trzecią sekwencję Końskiego Smoka. Sprężyłam się w sobie i dosłownie w ostatniej chwili uniosłam miecze. Stal z miażdżącą siłą uderzyła o stal i zepchnęła mnie na luźny piasek. Zwarliśmy się jelcami. Wparłam się w piasek bokiem stopy, żeby się nie ślizgać. Jego twarz znalazła się o włos od mojej, na skórze poczułam gorący, śmierdzący oddech.
– To nie Kozioł… – wydyszałam. Moja tylna noga wciąż się osuwała.
– Pomyliłem się…
Szarpnął się w moją stronę, tak że cały jego ciężar spoczął na moich jelcach, a dłonie i ramiona zadrżały mi z wysiłku. Serce biło mi głośno, lecz jeszcze głośniej zachowywał się tłum na trybunach; zupełnie zagłuszył słowa Ranne’a. Nie miałam sił pchać. Lada chwila ręce odmówią mi posłuszeństwa i rąbnie mnie łokciem w twarz.
Szczur pada na ziemię.
To nie był nawet głos, tylko wiedza ukryta gdzieś głęboko. Jakimś trafem mięśnie, ścięgna i kości wiedziały, co trzeba uczynić. Upadłam do tyłu, pociągając za sobą miecze; szarpnęłam nimi w bok, żeby uwolnić żelazo. Kiedy grzmotnęłam o piasek, dostrzegłam wyraz zaskoczenia w jego szeroko otwartych ustach, odzwierciedlający zapewne moje własne zdumienie. Tłuszcza wyła z podniecenia: kulawy się odgryza!
Wąż zwija się do ataku.
Obróciłam się i dźwignęłam na kolana. Ranne już oprzytomniał i nacierał z furią. Jego miecze wirowały, blisko ze sobą skrzyżowane. Trzecia sekwencja Psiego Smoka. A więc koniec udawania, że obowiązuje jakaś kolejność. Zamierzał zasypać mnie serią druzgocących wypadów. Ciężko wstałam z uniesionymi mieczami, czekając na pierwszy.
Moja zastawa była nieporadna: tępa strona miecza odskoczyła mi prawie do samej twarzy. Drugą zastawę ułożyłam pod złym kątem i przy potężnym ciosie omal nie wypuściłam rękojeści z drżącej dłoni. Tajemna wiedza opuściła mnie równie nagle, jak przyszła. Z trudem chwytałam powietrze. Trzeci atak zmusił mnie do zasłony z dłonią skręconą na rękojeści. Pionowy cios – niczym uderzenie młota – przełamał mój osłabiony uchwyt. Zwichnięty nadgarstek do niczego się już nie nadawał. Przez chwilę Ranne był ciemną plamą w szarej mgle, powstałej z mojego bólu. Poczułam, jak rusza sztychem i wytrąca mi miecz, który potoczył się po piasku. Wokół areny przetoczyło się westchnięcie tłumów.
Cofnęłam się na chwiejnych nogach z nadgarstkiem przyciśniętym do piersi. Przynajmniej ostała mi się prawa ręka. Ranne znów się zbliżał: jeden miecz wysoko, drugi z rękojeścią do ataku w drugiej sekwencji Tygrysiego Smoka. Czekała mnie seria szybkich razów z wykorzystaniem ciężkiej głowicy w charakterze maczugi. Zmrużyłam oczy, próbując się skupić mimo bólu. Jeden miecz, jedna zastawa. Zaatakuje z wysoka. Uniosłam klingę, żeby osłonić głowę.
Królik kopie.
Pradawna wiedza. Rozum starał się utrzymać mnie na nogach, ja już jednak padałam na ziemię i zdrową nogą celowałam w jego kolana. I trafiłam golenią. Poczułam, jak się składa wpół i ląduje na piasku. Przeszył mnie morderczym spojrzeniem.
Smok chłoszcze ogonem.
Nie!
Ranne wykonał piorunujący wypad i prawie przekłuł mi stopę. Cofnęłam się, żeby mnie nie dosięgnął. Szurając mieczem, wzbiłam chmurę piachu.
– Smok chłoszcze ogonem.
Nie!
Moje biodro! Nie mogę…
Ranne podźwignął się na mieczu wbitym w ziemię. Pochylił głowę i ruszył do ataku z szeroko rozstawionymi mieczami. Nawet nie używał znanych mi układów. Po prostu walczył. Pozbierałam się i uklękłam, mając przed sobą dwie możliwości: pogrzeb lub kalectwo.
Kaleką już byłam.
Nim zdążyłam unieść miecz, Ranne wymierzył cios w moją głowę. Gwałtownie odskakując, poczułam powiew powietrza tuż przed tym, jak drżąca klinga przeszła obok mojej twarzy. Straciłam równowagę. Nie było dokąd uciekać. Dostrzegłam zamgloną dłoń. Błysnęło żelazo zbliżające się do mojej głowy. Od potwornego wstrząsu pociemniało mi w oczach i wpadłam w czarną otchłań.

Zakupy

http://www.skapiec.pl/site/cat/1016/comp/405852

Disciple_1

poniedziałek, 30 sierpnia 2010

5% Vat od 2011...

Niestety UE nie wyraziło zgody na przedłużenie 0% podatku VAT na książki... więc od początku nowego roku zapłacimy o ok. 2 zł więcej na "standardowej" książce... niby niewiele... ale kiedy ktoś czyta kilka/kilkanaście książek w miesiącu...

Więcej info w moim poprzednim poście Ceny a książki? oraz na stronie WPROST.

Disciple_1

środa, 25 sierpnia 2010

Czas na kino...

Z łezką w oku wspominam czasy, kiedy niecierpliwie wyczekiwałem pojawienia się kolejnych części "Władcy Pierścieni" na kinowym ekranie...

Naturalnie jestem fanem Tolkiena, a samą ekranizację trylogii uważam za coś przełomowego na miarę pojawienia się w kinach Gwiezdnych Wojen. Dlaczego ? Z prostego powodu. Nie istotne jest czy trylogia WP, GW jest uznawana za wybitną, bardzo dobrą czy dobrą... generalnie to rzecz gustu. ( znam osoby, które usnęły na WP, a także takie które widziały każdą część po X razy )


Najważniejsze jest to, że pojawienie się tych dwóch tytułów z tak specyficznych gatunków filmowych było przełomowym momentem w historii kina. Z reguły fantastyka jest traktowana po macoszemu, a nie ma co wspominać już o fantasy... USA woli wyprodukować sto czterdziestą siódmą komedię romantyczną w roku na którą pójdą miliony spragnionych miłości ludzi... Yay! ( Sam byłem ostatnio! Oczywiście nie z własnej woli! hehe )

Niestety rzadko kiedy jakiś producent, reżyser, etc angażują się w realizację filmu opartego na dobrej powieści z w/w gatunku. Dlatego tak bardzo wyczekiwałem kolejnych części Władcy Pierścieni, który z całą pewnością był najlepszym filmem fantasy jaki pojawił się w kinach, przynajmniej według mojego subiektywnego odczucia. ( a na pewno najdłuższym ! )

Nie możemy również zapomnieć o Harrym Potterze, które kolejna część wchodzi w listopadzie do kin :]

Obecnie jest w realizacji dalszej lub bliższej parę filmów... ale gdzie im tam do Tolkiena... a przecież istnieje ogromna szansa, że zarówno reżyser jak i jego spółka coś spieprzą i z książki wyjdzie dno, a nie film...

Kilka tytułów na które warto zwrócić uwagę :

 Władca Pieścieni






Harry Potter ( Wszystkie części )
















Niekończąca się opowieść ( Klasyk z dzieciństwa... )




Życzę miłego filmowego wieczoru...

Disciple_1

wtorek, 24 sierpnia 2010

Niech Cię mrok pochłonie...

Wstępniak

Peter V. Brett - autor najbardziej błyskotliwego fantastycznego debiutu ostatnich lat. Powieścią "Malowany Człowiek" rozpoczął podbój księgarskich rynków na całym świecie. Ledwie się ukazała, a prawda do wydania książki ma już ponad 13 krajów!

Tego typu książki się nie czyta... przez nią się po prostu płynie, aż nagle się okazuje, że pod palcami zostaje ledwie kilka kartek i ogarnia nas smutek. Na nasze szczęście trylogia demonów dzieli się na 2 części, po dwa tomy każda, łącznie około 1700 stron.

Recenzja

Czy znękanej ludzkości uda się znaleźć dość siły, aby stanąć przeciw otchłańcom ? Przecież od wieków potrafili się tylko chować za murami ochronnych runów...

Arlen, Leesha i Rojer są właśnie takiego zdania. Trójka naszych głównych bohaterów, osiągnęła wiek dojrzały, kiedy odkrywają w sobie magiczne moce i niezwykłe umiejętności, które pozwalają im myśleć o próbie zmierzenia się z demonami otchłani. W walce przeciwko tym stworom, połączył ich los... ostatnia szansa dla ludzkości przed obróceniem się w niebyt...




Nie będę opisywał szczegółowo kolejnych tomów... wspomnę tylko, że w "Pustynnej Włóczni" poznajemy dalsze losy Arlena, ale zupełnie z innej perpektywy... W odległej Krasji ludzie co noc stają z otchłańcami twarzą w twarz na ubitej ziemi w specjalnie skonstruowanym labiryncie naszpikowanym pułapkami. Robią to w obronie honoru własnego i swoich przodków. Ahmann Jardir połączył swoich rodaków w morderczej walce, niosąc śmierć demonom.



Dodatkowe informacje

O autorze :



Wydawnictwo FABRYKA SŁÓW

Malowany Człowiek Tom I

Miejsce wydania: Lublin
Wydanie polskie: 11/2008
Tytuł oryginalny: Demon Trilogy: The Painted Man
Rok wydania oryginału: 2008
Seria wydawnicza: Obca Krew
Liczba stron: 504
Format: 125x205 mm
Oprawa: miękka
Wydanie: I
Cena z okładki: 33,90 zł


Malowany Człowiek Tom II

Miejsce wydania: Lublin
Wydanie polskie: 2/2009
Tytuł oryginalny: Demon Trilogy: The Desert Spear
Rok wydania oryginału: 2009
Seria wydawnicza: Obca Krew
Liczba stron: 320
Format: 125x205 mm
Oprawa: miękka
Wydanie: I
Cena z okładki: 29,99 zł


Pustynna Włócznia Tom I

Tłumaczenie: Marcin Mortka
Miejsce wydania: Lublin
Wydanie polskie: 8/2010
Tytuł oryginalny: Demon Trilogy: The Desert Spear
Rok wydania oryginału: 2009
Seria wydawnicza: Obca Krew
Format: 125x205 mm
Oprawa: miękka
Wydanie: I
Cena z okładki: 34,90 zł

Pustynna Włócznia Tom II

Miejsce wydania: Lublin
Wydanie polskie: 6/2010
Tytuł oryginalny: Demon Trilogy: The Desert Spear
Rok wydania oryginału: 2009
Seria wydawnicza: Obca Krew
Liczba stron: 528
Format: 125x205 mm
Oprawa: miękka
Wydanie: I
Cena z okładki: 34,90 zł

Fragmenty


Malowany Człowiek

Któryś z ognistych demonów, nie większy od sporego kota, wskoczył na plecy Silvy. Kobieta krzyknęła, gdy szpony bestii wyżłobiły głębokie bruzdy w jej skórze. Tył jej sukienki natychmiast przeobraził się w krwawy łachman. Uczepiony pleców Silvy, demon zionął ogniem w twarz Marei. Ta wrzasnęła przeraźliwie, gdy płomienie objęły jej włosy i stopiły skórę.
Arlen dopadł do nich sekundę później i z całej siły rąbnął demona wiadrem. Naczynie roztrzaskało się na kawałki, lecz impet uderzenia strącił napastnika z pleców matki. Chłopiec szybko ją złapał, zanim upadła. Zbliżały się kolejne ogniste demony, nieopodal rozpościerały skrzydła demony wichru, a kilka kroków dalej przybierał materialną postać demon skał.
Silvy zawyła z bólu, lecz zdołała utrzymać równowagę. Arlen odciągnął ją od jęczącej w agonii Marei. Raptem spostrzegł, że wejście do domu zagrodziły demony ognia. Tymczasem ogromny skalny demon zdążył już ich dostrzec i zaszarżował. Kilka wichrowych demonów, które przygotowywały się do wzlotu, stało mu drodze, ale bestia machnęła tylko uzbrojoną w szpony łapą, odrzucając je na bok równie łatwo, co wprawny kosiarz przecina łodygi kukurydzy. Poszarpane i poobijane, znieruchomiały, a wtedy przypadły do nich demony ognia, rozrywając je na kawałki.
Uwaga ogromnego potwora została odwrócona na bardzo krótką chwilę. Arlen zdążył ją jednak wykorzystać, by odciągnąć matkę od domu. Wrota obory były zatrzaśnięte, ale ścieżka do zagród, gdzie trzymali zwierzęta za dnia, wyglądała na bezpieczną, o ile udałoby im się wyprzedzić otchłańce. Silvy nadal krzyczała – Arlen nie wiedział, czy z bólu, czy przerażenia – ale brnęła naprzód, dotrzymując synowi kroku nawet pomimo zawadzających sukni.
Rzucili się do biegu. Ogniste demony już dostrzegły ich ucieczkę i zaczynały ich okrążać. Deszcz padał coraz mocniej, wiatr dziko zawodził. Niebo przecięła kolejna błyskawica, na moment oświetlając potwory oraz zagrodę, która znajdowała się tak blisko, a zarazem tak daleko.
Ulewa zamieniła pył na podwórzu w śliskie błoto, lecz strach dodał uciekinierom wigoru i biegli, nie potykając się ani razu. Kroki szarżującego demona skał, równie głośne, co uderzenia pioruna, rozbrzmiewały coraz bliżej, a ziemia drżała coraz mocniej.
Dopadłszy do zagrody, Arlen w pośpiechu zaczął majstrować przy zasuwie furtki. W tej samej chwili demony ognia znalazły się dość blisko, by użyć swej najgroźniejszej broni. Zionęły ogniem, otumaniając zarówno Arlena, jak i jego matkę. Odległość osłabiła nieco niszczycielską moc płomieni, ale mimo to chłopiec poczuł swąd palonych włosów i uświadomił sobie, że jego ubranie stanęło w ogniu. Zalała go fala bólu, ale zdołał ją zignorować i wreszcie otworzył furtkę. Odwrócił się, by wciągnąć matkę do środka, lecz wtedy wskoczył na nią kolejny demon, wbijając szpony w jej pierś. Chłopak szarpnął z całej siły. Gdy przekroczyli linię ochronną, runy eksplodowały światłem, a ich moc cisnęła otchłańcem do tyłu. Jego pazury wyrwały z ciała kobiety kawałki mięsa. Pociekła krew.
Z matką w ramionach Arlen padł na ziemię, przyjmując na siebie impet uderzenia, a potem przetoczył się raz i drugi po błocie, by dogasić ogień.
Nie miał najmniejszej szansy na zamknięcie furtki. Demony otaczały ją teraz ciasnym półkręgiem i raz po raz uderzały w sieć ochronną. Magia rozbłyskiwała, stawiając im opór. Tak czy inaczej jednak furtka nie stanowiła żadnej osłony, podobnie jak i płot. Dopóki słupy runiczne pozostawały nietknięte, dopóty byli bezpieczni.
Nic ich jednakże nie chroniło przed pogodą. Deszcz przerodził się w lodowatą, smagającą skórę ulewę. Silvy nie mogła już powstać po upadku. Leżała bezwładnie na ziemi, pokryta błotem zmieszanym z krwią. Chłopiec nie miał pojęcia, czy matka przeżyje tak ciężkie rany, a do tego jeszcze samą burzę.
Chwiejnym krokiem podszedł do koryta i przewrócił je kopniakiem, wylewając pomyje. Widział stamtąd skalnego demona, nacierającego na sieć ochronną, ale magia nie pozwalała bestii wedrzeć się do środka. Błyskawice i płomienne oddechy otchłańców raz po raz rozświetlały podwórze, a wtedy mógł dostrzec Mareę, której ciało po chwili przesłonił rój demonów ognia. Potwory dopadały do zwłok, odrywały części mięsa i w podrygach odskakiwały na bok, by je pożreć w spokoju.
Chwilę później demon skał porzucił swe wysiłki. Podszedł do ciała Marei i pochwycił je szponiastą łapą za nogę, podobnie jak okrutny człowiek mógłby złapać kota. Ogniste demony uskoczyły na boki, a olbrzym uniósł kobietę w powietrze. Gdy znienacka z ust Marei wyrwał się ochrypły jęk, Arlen ku swemu przerażeniu odkrył, że kobieta wciąż żyje. Natychmiast przyszło mu do głowy, by wybiec poza linie ochronne i ruszyć jej z pomocą. Ocenił nawet dzielący ich dystans, ale wtedy otchłaniec z potworną siłą cisnął Mareą o ziemię, a chłopak usłyszał przerażający odgłos miażdżonych kości.
Odwrócił głowę, nie chcąc patrzeć, jak bestia wgryza się w ciało kobiety. Gęsta ulewa spłukiwała łzy z jego policzków. Pochwycił za brzeg koryta i przywlókł je do Silvy, a następnie oderwał podszewkę od jej sukni i wystawił ją na deszcz, by nasiąkła wodą. Najlepiej, jak potrafił, otarł rany matki z błota i przewiązał kolejnymi kawałkami materiału. Czystymi z pewnością nazwać się ich nie dało, ale były przynajmniej czystsze od błota, w którym na co dzień przebywały świnie.
Silvy drżała z zimna, więc chłopiec przytulił ją mocniej, a potem naciągnął na nich cuchnące koryto, chcąc chociaż w ten sposób osłonić się przed ulewą i łakomymi spojrzeniami demonów. Gdy opuszczał koryto, niebo raz jeszcze rozciął zygzak błyskawicy. W jej blasku ujrzał swego ojca, który nadal stał na ganku, nieruchomy jak posąg.

Pustynna Włócznia

Młody Posłaniec czuł się nieswojo w towarzystwie Damaji, ale widok Sharik Hora, ogromnej, kopulastej świątyni Everama, budził w nim nabożny podziw.
W dosłownym tłumaczeniu jej nazwa oznaczała "Kości bohaterów". Każdemu, kto na nią patrzył, budowla ta przypominała, jak wspaniałe konstrukcje wznosiła niegdyś ludzkość. Nawet Książęca Biblioteka Miln wydawała się przy niej Arlenowi drobna.
Świątynia Sharik Hora budziła jednakże lęk i zachwyt nie tylko ze względu na swe rozmiary. Udekorowana wybielonymi kośćmi wszystkich wojowników, którzy polegli w alagai'sharak, stanowiła symbol bezgranicznej odwagi. Kości biegły wysoko w górę dookoła kolumn i wsporników, okalając otwory okienne. Wielki ołtarz wykonano w całości z czaszek, a ławy z kości udowych. Kielich, z którego współwyznawcy pili wodę, zrobiono z wydrążonej czaszki wpartej na dwóch kościanych dłoniach. Nóżkę kielicha stanowiły kości przedramienia, a podstawę para stóp. Każdy z gigantycznych kandelabrów składał się z dziesiątek czaszek i setek żeber, natomiast wielkie sklepienie dwieście stóp nad głowami wiernych udekorowano czaszkami przodków krasjańskich wojowników, które spoglądały w dół, wymuszając poszanowanie dla zasad honoru.
Arlen próbował kiedyś porachować, ile ciał poległych złożyło się na makabryczną dekorację świątyni, ale wkrótce tego poniechał. Wszystkie miasta, wsie i sioła w Thesie, liczące razem może nawet dwieście pięćdziesiąt tysięcy duszy, nie zapewniłyby nawet cząstki tego, czym wyłożono świątynię Sharik Hora. Swego czasu Krasjanie rzeczywiście byli niezliczonym narodem.
Teraz wszyscy krasjańscy wojownicy, w liczbie może czterech tysięcy, swobodnie wypełniali wnętrze budowli. Spotykali się tu dwa razy dziennie, o świcie i o zmierzchu, by uczcić Everama, podziękować mu za łowy poprzedniej nocy i błagać, by zechciał ich wesprzeć Swą siłą podczas kolejnej bitwy.
Przede wszystkim jednak modlili się o rychłe przybycie Shar'Dama Ka i rozpoczęcie Sharak Ka.
Za swym Wybawicielem gotowi byli pomaszerować choćby i w głąb Otchłani.
Wyczekujący z niecierpliwością w pułapce Arlen usłyszał wreszcie dzikie wrzaski niesione przez pustynny wiatr. Wojownicy wokół poruszyli się nerwowo, polecając swe dusze Everamowi. W Labiryncie rozgorzał alagai'sharak.
Wkrótce dobiegły ich meldunki, że rozmieszczeni na miejskich murach wojownicy z plemienia Mehnding powitali salwą nacierające piaskowe demony.
W kierunku otchłańców pomknęły ogromne włócznie i ciężkie głazy. Niektóre z pocisków okaleczały demony na tyle, że ich pobratymcy rozszarpali je na strzępy, lecz prawdziwym celem ataku było doprowadzenie napastników do obłędu. Demony z łatwością wpadały we wściekłość, a gdy do tego doszło, pozwalały się zapędzać niczym owce - wystarczyło pokazać im potencjalną ofiarę.
Rozsierdzonym otchłańcom otwierano bramy miasta, przerywając tym samym zewnętrzną barierę ochronną. Do środka wpadały wówczas piaskowe i ogniste demony, a wichrowe nurkowały tuż nad ich głowami. Zazwyczaj wpuszczano do środka kilka tuzinów napastników, po czym zawierano bramy, na powrót uruchamiając barierę.
Na dziedzińcu oczekiwała grupa wojowników zwanych Naganiaczami, którzy głośno tłukli włóczniami o tarcze. W jej skład wchodzili najczęściej ludzie starzy bądź słabi, lecz ich honor i odwaga nie miały granic. Z głośnymi okrzykami rozbiegali się w umówiony wcześniej sposób, rozdzielając atakujące demony i zaciągając je w głąb Labiryntu.
Rozmieszczeni na murach Miotacze zarzucali na wichrowe demony obciążone sieci i bolasy. Gdy potwory padały na ziemię, z chronionych runami kryjówek wyskakiwali wojownicy. Błyskawicznie krępowali kończyny otchłańców kajdanami, które przymocowywano do runicznych pali wbitych głęboko w ziemię. Tak unieruchomione demony nie były już w stanie czmychnąć do Otchłani przed wschodem słońca.
W międzyczasie Naganiacze kluczyli w Labiryncie, wiodąc piaskowe, a czasem również ogniste demony ku zagładzie. W innych okolicznościach otchłańce bez trudu doścignęłyby biegnącego człowieka, ale wewnątrz ciasnych tuneli Labiryntu nie potrafiły manewrować z tą samą łatwością, co doskonale zaznajomiony z nimi wojownik. Gdy któryś z napastników znalazł się zbyt blisko Naganiacza, Miotacze próbowali spowolnić go sieciami. Często udawała im się ta sztuka. Nie zawsze.
Arlen i pozostali Spychacze napięli mięśnie, gdy usłyszeli wołanie Naganiaczy:
- Uwaga!
- Widzę dziewięć! - wrzasnął Miotacz z góry.
Dziewięć piaskowych demonów. Naganiacze zawsze usiłowali rozdzielić grupy szarżujących otchłańców, tak że do pułapki z rzadka docierało ich więcej niż pięć. Arlen zacisnął dłonie na runicznej włóczni. Oczy dal'Sharum płonęły dzikim podnieceniem.
Śmierć w alagai'sharak oznaczała tryumfalny pochód do raju.
- Światło! - doleciał ich okrzyk.
Gdy Naganiacze wprowadzali demony do pułapek, Miotacze rozpalali namoczone olejem pochodnie przed odpowiednio rozstawionymi lustrami. Załomy Labiryntu zalewało jaskrawe światło.
Zaskoczone otchłańce skrzeczały ze strachu i cofały się, zasłaniając oczy. Światło nie mogło ich zabić, ale dawało wyczerpanym Naganiaczom czas na ucieczkę. Przygotowani na eksplozję blasku wojownicy z wprawą obiegali doły i zeskakiwali do płytkich, chronionych runami okopów.
Piaskowe demony szybko odzyskały rezon i podjęły pościg, nieświadome, że niedoszła zdobycz dawno im umknęła. Trzy z nich wbiegły na płótno brunatnego koloru, zakrywające dwa ogromne doły i z wrzaskiem wpadły do głębokich na dwadzieścia stóp jam.
Gdy zadziałały pułapki, z kryjówek wyskoczyli Spychacze. Zasłonięci okrągłymi, runicznymi tarczami natarli włóczniami na pozostałe otchłańce, chcąc je zepchnąć do dziur.
Arlen dzikim rykiem odegnał strach i zaatakował wraz z innymi, porwany upajającym szaleństwem Krasji. Tak właśnie wyobrażał sobie wojowników z dawnych czasów, którzy wrzaskiem pokonywali lęk i pędzili na oślep do boju. Na krótką chwilę zapomniał, kim jest i gdzie się znajduje.
Ale potem ugodził włócznią piaskowego demona.Znaki na ostrzu zapłonęły, w cielsko potwora wniknęły srebrne błyskawice. Ofiara zaskowyczała w agonii, lecz w tej samej chwili została zepchnięta do jamy przez dłuższe włócznie towarzyszy młodzieńca. Ci, oślepieni rozbłyskami runów ochronnych, nie zdołali dostrzec skuteczności broni chin.
Oddziałek Arlena poradził sobie z obydwoma demonami, które znalazły się po ich stronie pułapki.
Obwodzące dół runy stanowiły osobliwość znaną jedynie w Krasji - otchłańce mogły bowiem wskoczyć do środka utworzonego z nich kręgu, ale nie były w stanie z niego wyskoczyć. Dno jamy wykładano zaś ciasno głazami, co uniemożliwiało potworom ucieczkę do Otchłani przed nastaniem świtu.
Arlen uniósł głowę. Wojownikom po drugiej stronie potrzasku nie poszło tak dobrze. Zsuwające się płótno zawadziło o brzeg jamy i nadal zasłaniało niektóre znaki. Zanim Wnykarz zdołał odrzucić płachtę, oba otchłańce wypełzły z dziury i zabiły nieszczęśnika.
Wybuchło zamieszanie. Spychacze, których było ledwie dziesięciu, mieli naprzeciw siebie pięć piaskowych demonów, a ich pułapka właśnie została pozbawiona mocy. Demony wpadły w sam środek oddziału, tnąc i gryząc.
- Do kryjówki! - rozkazał kai'Sharum oddziału Arlena.
- Prędzej mnie Otchłań pochłonie! - wrzasnął młodzieniec i rzucił się na pomoc towarzyszom.
Na widok takiego pokazu odwagi ze strony przybysza, dal'Sharum skoczyli w ślad za nim, ignorując okrzyki dowódcy.
Arlen zwolnił jedynie na tyle, by celnym kopniakiem zrzucić płachtę z brzegu jamy i uruchomić pułapkę. Nie tracąc płynności ruchów, wtargnął w sam środek starcia. Włócznia zamigotała w jego ręku.
Dźgnął pierwszego demona w bok. Tym razem wojownicy nie mogli przeoczyć magicznego rozbłysku broni. Śmiertelnie ranny otchłaniec zwalił się na ziemię, a Arlen poczuł, jak przepływa przez niego fala dzikiej energii.
Kątem oka spostrzegł jakiś ruch. Zawirował, zasłaniając się włócznią przed długimi kłami kolejnego piaskowego demona. Runy ochronne na całej jej długości rozbłysły, gdy potwór zwarł szczęki. Jego paszcza została unieruchomiona w tej pozycji. Wtedy młodzieniec szarpnął bronią, a magia eksplodowała światłem, wyłamując napastnikowi żuchwę.
Trzeci demon już wyskoczył w powietrze, ale w ciele jego przeciwnika gorzała nowa siła. Arlen pchnął tępym końcem włóczni. Moc wyrytych tam znaków oderwała otchłańcowi połowę pyska. Gdy bestia padała na ziemię, odrzucił tarczę, zakręcił włócznią w dłoniach, pochwycił ją u nasady ostrza i wbił w serce potwora.
Zaryczał triumfalnie, rozglądając się za następnymi demonami, lecz jego towarzysze zdążyli zepchnąć je do jamy. Wszyscy wpatrywali się teraz w niego z nabożnym podziwem.
- Na co czekamy? - ryknął Arlen, wbiegając do Labiryntu. - Alagai tylko czekają, by je pozabijać!
Dal'Sharum ruszyli za nim, skandując:
- Par'chin! Par'chin!
Pierwszym napotkanym przeciwnikiem był wichrowy demon, który zanurkował i rozdarł jednemu z towarzyszy Arlena gardło. Nim zdążył odbić się do lotu, młodzieniec cisnął włócznią i trafił otchłańca prosto w łeb. Zalana snopem iskier bestia gruchnęła o ziemię.
Arlen wyrwał broń z ciała ofiary i pognał dalej.
Nieposkromiona magia włóczni niosła go niczym berserka z dawnych legend. Pokonywał kolejne załomy Labiryntu w szalonym pędzie, a liczba biegnących za nim wojowników błyskawicznie rosła.
Z każdym ubitym demonem coraz więcej Krasjan podejmowało okrzyk:
- Par'chin! Par'chin!
Nikt już nie pamiętał o otoczonych runami kryjówkach wokół jam, nikt nie czuł strachu przed nocą. Uzbrojony w metalową włócznię przybysz wydawał się niezniszczalny, a bijąca od niego pewność siebie upajała Krasjan niczym narkotyk.

Zakupy

http://www.skapiec.pl/peter+v.+brett+trylogia 

Disciple_1

poniedziałek, 23 sierpnia 2010

Atak e-książek, papier w odwrocie?

Czy komuś w ogóle mieści się w głowie, aby przy popołudniowej herbacie usiąść z elektronicznym wydaniem książki ? Na dodatek wyświetlanym na waszym nowiutkim iPadzie?

Brzmi jak herezja. Gdzie inkwizycja?! :]

Jednak fakt jest taki, że po wakacjach ma się ruszyć w tym temacie jeśli chodzi o polski rynek, który dotychczas był spokojny i płaski jak nie wiem co... Empik zacznie sprzedawać ebooki przez swoją stronę, a nowy gracz na rynku iFormat zajmie się dystrybucją i produkcją elektronicznych tytułów. Z czasem oferta ebooków może wzrosnąć z 2 tys do 200 tys egzemplarzy!




Od listopada rusza w Polsce sprzedaż iPada, nowego dziecka Apple, który zyskał już szeroką rzeszę zwolenników i faktycznie sprawdza się przy czytaniu ebooków. I właśnie w tym terminie, szczególnie w późniejszym okresie gwiazdkowym, może zacząć się zmieniać proporcja sprzedaży książek na rynku polskim. Obecnie ten rynek jest wart 2 mld zł z czego tylko ułamek stanowią ebooki.




Dotychczas rynek blokowały dwie sprawy. Pierwsza to wysoka cena nośników, a druga, wciąż mały wybór książek w formacie ebook. To wszystko ma się zmienić, choć iPad do tanich nie należy...

Co na to autorzy ? Okazuje się, że środowisko jest podzielone. Wielu spośród pisarzy i pisarek jest konserwatystami jeśli chodzi o nowe technologię. Odchodzenie od klasycznego papierowego wydania, nie leży w ich guście, więc nie zgadzają się na publikacje w innych formach. Dodatkowo wielu z nich nie posiada w umowach z wydawnictwami stosownych zapisów o dystrybucję książek poprzez ebooki.

I w pełni się z nimi zgadzam! Połowa naszego kochanego społeczeństwa to intelektualne kaleki komunikujące się za podstawą smsów... i aż mnie ciarki przechodzą, że za 10-20 lat będziemy traktować książki jak płyty winylowe...

Dostrzegam pewne zalety owych ebooków, jak choćby taka, że studenci ( naturalnie Ci, którzy wygrają w totolotka... ) będą mogli mieć wszystkie materiały na 1 urządzeniu. Dodatkowo będą mogli z tego gadżetu sobie podrukować, powysyłać emaile, etc.

Na pewno jeśli chodzi o edukację, naukę ma to jakiś głębszy sens, ale nigdy, nigdy, nigdy w życiu ! nie przeczytam żadnej normalnej książki w taki sposób. Herezja, ot co!

Disciple_1

sobota, 21 sierpnia 2010

Dragon Age - 2 w 1

Wstępniak

Dragon Age to przede wszystkim świetna gra RPG, która przypomina nam odległe, cudowne czasy Baldur's Gate... Świetna fabuła, zbalansowany system walki, a wszystko to okraszone wspaniałą grafiką.




Natomiast dwa tomy Dragon Age - Utracony Tron i Powołanie, zostały stworzone, aby promować dodatkowo grę podczas premiery oraz jej pierwszego dodatku. Pomysł, uważam doskonały, jednak nasuwa się pytanie czy taka książka może być dobra ?


Recenzja


Okazuje się, że tak! Całość jest napisana nadzwyczaj dobrze z wartką akcją i ciekawymi bohaterami. W skrócie jest to epicka opowieść o młodym księciu Maricu, który tuła się po ziemiach Fereldenu i walczy z uzurpatorem, aby odzyskać utracony tron. Towarzyszy mu Loghain, młody banita oraz piękna wojowniczka Rowan.




Naturalnie zdarzają się irytujące sytuację, np. kiedy Maric jest atakowany przez ogromnego ogra, zastanawia się czy będzie to lepsza śmierć niż upadek ze schodów... n/c. Bohaterowie nie są napisani z głębią charakterystyczną dla innych książek z tego gatunku, ale pomimo tego są na tyle wyraziści, że polubimy ich lub nienawidzimy praktycznie od razu. Dlatego całość czyta się naprawdę dobrze, choć nie jest to jakaś epicka pozycja, a raczej przerywnik pomiędzy trudniejszymi pozycjami. 


Dodatkowe smaczku oba tomy nabierają wtedy, kiedy ktoś grał w samą grę. W końcu stąpamy po tym świecie co nasz niedawny bohater i doświadczamy podobnych przygód co nasze postacie w grze.


Mam nadzieję, że jak najwięcej tego typu pomysłów promocyjnych pojawi się w głowie wydawców i już wkrótce będziemy mogli poczytać i pograć zarazem w jakąś ciekawa pozycję.


Dodatkowe informacje 

O autorze :

http://dragonage.wikia.com/wiki/David_Gaider




Wydawnictwo FABRYKA SŁÓW

Tytuł: Dragon Age: Utracony tron (Dragon Age: The Stolen Throne)
Tom : 1
Autor: David Gaider
Miejsce wydania: Lublin
Data wydania: 23 października 2009
Liczba stron: 472
Oprawa: miękka
Wymiary: 125 x 195 mm
Seria: Warlock
Cena: 34,99 zł
Strona : http://eu.dragonage.com

Tytuł: Dragon Age: Powołanie (Dragon Age: The Calling)
Tom: 2
Autor: David Gaider
Tłumaczenie: Małgorzata Koczańska
Autor okładki: Paweł Zaręba
Miejsce wydania: Lublin
Data wydania: 19 marca 2010
Liczba stron: 536
Oprawa: miękka
Wymiary: 125 x 195 mm
Seria: Warlock
Cena: 34,90 zł
Strona : http://eu.dragonage.com

Fragmenty 

Maric poprawił okrycie. Był gotów. Kapłanka z wahaniem sięgnęła pod ornat i wyjęła groźnie wyglądający sztylet. W oczach chłopaka błysnęło zaskoczenie, lecz zanim zdążył wykrztusić słowo, kobieta wcisnęła mu broń i zamknęła jego palce wokół rękojeści. Popatrzyła mu w twarz, jakby chciała powiedzieć: Niech Stwórca nam wybaczy. Maric skinął głową w podzięce, czując w sercu chłód. Gareth z obnażonym mieczem ruszył do wyjścia.
– Dajcie mi chwilę. Potem uciekajcie.
Siostra Ailis stanęła obok niego.
– Pójdę z tobą – oznajmiła cicho. Wydawało się, że Gareth się sprzeciwi, ale jednak ustąpił. Skinął krótko i oboje opuścili chatę, znikając w szalejącej burzy.
Loghain chwycił Marica za ramię, by nie poszedł za nimi. Chłopak wcale tego nie chciał. Twarz kłusownika była nieruchoma, ale w jego oczach lśnił płomień. Maric uznał, że lepiej milczeć. Czekali zatem w przymglonym świetle i słuchali. Najpierw rozległ się głos Garetha, przebijający się nawet przez huk piorunów i szum deszczu, gdy wzywał spanikowanych banitów do swego boku. Podniosło się więcej okrzyków, w tym siostry Ailis, wołającej do kogoś, by się zatrzymał w imię Stwórcy. A potem zabrzmiały odgłosy walki – jęki umierających, brzęk stali o stal.
Loghain wybiegł z chaty bez słowa, ciągnąc za sobą Marica. Chłopak omal się nie potknął, gdy biegli w zimnej ulewie. Nie widział nic poza deszczem i mrokiem. Nieopodal płonęły szałasy i namioty, a odgłosy bitwy otaczały go ze wszystkich stron. I wtedy poczuł szarpnięcie za pelerynę.
– Uważaj! – warknął Loghain.
Maric ledwie go słyszał. Choć ulewa przesłaniała wzrok, mógł się zorientować, że na skraju obozu trwa walka. Dostrzegł Garetha, wysokiego mężczyznę zataczającego szerokie łuki mieczem i zadającego cięcia szeregom zbrojnych, którzy z całą pewnością nie spodziewali się żadnego oporu. Ale żołnierze mieli zbroje i przewagę liczebną nad garstką towarzyszącą ojcu Loghaina. Nie zanosiło się na długą walkę. Reszta banitów rozbiegła się, uciekając z obozu we wszystkich kierunkach – niektórzy chwytali skromny dobytek, inni pragnęli jedynie umknąć jak najdalej od niebezpieczeństwa. W biegu Maric i Loghain przeskoczyli kilka ciał, jedno z nich należało do młodej kobiety. Chłopak omal na nią nie nadepnął, wywołując syk wściekłości towarzysza.
Oddalali się od miejsca potyczki, ale Maric słyszał też żołnierzy przed sobą. Z mroku wychynął mężczyzna z niewyraźnym emblematem posłańca zawieszonym na łańcuchu i obijającym się o jego niebieską tunikę. Wytrzeszczył oczy zaskoczony, ale nim zdążył zawołać o pomoc, Loghain już przy nim był. Nie zwalniając ani na chwilę, pchnął żołnierza mieczem i kopnął – zbrojny zwalił się w błoto z gulgoczącym odgłosem.
– Nie stój tak! – syknął banita na Marica i chłopak dopiero teraz uświadomił sobie, że właśnie to robi. Rzucił się do biegu, ale zatrzymał go uścisk na ramieniu. Nie zastanawiając się nawet przez okamgnienie, wyciągnął sztylet siostry Ailis i z obrotu wbił go w szyję czarnobrodego napastnika. Żołnierz ryknął z bólu, jego uścisk zelżał i kiedy Maric wyszarpnął ostrze, trysnęła krew. Zbrojny bezsensownie próbował zatamować krwotok dłonią, jęcząc coraz ciszej.
Zanim Maric pchnął przeciwnika po raz drugi, poczuł kolejne szarpnięcie za ramię.
– Biegiem! Już! – ryknął Loghain.



Pognali między zniszczonymi szałasami i przewróconymi namiotami do kępy drzew na skraju obozu. Loghain wiódł księcia w zarośla, mokre gałęzie biły ich po twarzach i kiedy znaleźli się za nimi, obaj oddychali ciężko. Omijając kolejną potyczkę, przemknęli za plecami dwóch zbrojnych, próbujących wyciągnąć z namiotu wrzeszczącą kobietę – żołnierze nawet nie zauważyli uciekinierów, a kiedy Maric zapytał o los ofiary, został tylko pociągnięty dalej. Niechętnie poddał się niemej komendzie.
Dwóch kolejnych żołnierzy zastąpiło im drogę, ale z morderczą precyzją zostali wyeliminowani przez Loghaina. W obozie panował chaos. Maric słyszał za plecami mrożące krew wrzaski i tupot nóg, płacz dziecka i jęk błagającego o pomoc mężczyzny, a także rozkazy żołnierzy przeszukujących szałasy i namioty. Jedyne, co chłopak mógł zrobić, to pilnować, by nie przewrócić się w błocie i na mokrej trawie. Gdy zostawał w tyle, Loghain szarpał go za ramię. Maric przeżył wstrząs, kiedy uświadomił sobie, że znaleźli się już daleko za obozem. Wzniesienie opadało łagodnie w porośniętą lasem dolinę – a dalej ciągnęła się jedynie Głusza Korcari, niezbadane ziemie na południu, zamieszkane jedynie przez dzikie plemiona i najniebezpieczniejsze ze stworzeń, jakie powołał do życia Stwórca. Żaden człowiek przy zdrowych zmysłach nie zapuszczał się w tamte okolice.
– Dlaczego stoimy? – zapytał Maric, spoglądając na Loghaina. Drżał z zimna, a bezlitosny deszcz zacinał bez ustanku. Loghain nie odpowiedział, ale chłopak podążył za jego spojrzeniem. W oddali Gareth nadal walczył. Pożar szalejący w obozie dawał dość światła, by można było oglądać pojedynek. Ciężko ranny i zbryzgany krwią Gareth odpierał ataki tuzina otaczających go zbrojnych. Jego pchnięcia i cięcia stawały się coraz bardziej desperackie. Maric wiedział, że nie pora na postój, trzeba uciekać, ale Loghain nawet nie drgnął, sparaliżowany widokiem walczącego ojca.
Dym i żołnierze przesłaniali sylwetkę rycerza, ale nie przeszkodziło to uciekinierom usłyszeć wyzywający okrzyk, nagle ucięty – ostatni okrzyk bojowy Garetha.
Maric odwrócił się do towarzysza, by coś powiedzieć, jednak zabrakło mu słów. Milczał więc. Twarz Loghaina pozostała beznamiętna jak zimny głaz, ale oczy mu płonęły. Zaraz też zerwał się do działania. Szarpnął Marica za pelerynę po raz kolejny i niemal zbił go z nóg, popchnąwszy w dół zbocza.
Głos Loghaina był zimny jak lód i groźnie cichy:
– Trzymaj się blisko albo przysięgam, że cię zostawię.




Zakupy

http://www.skapiec.pl/dragon+age 

Disciple_1

piątek, 20 sierpnia 2010

New delivery...

Uwielbiam ten moment kiedy rozpakowuję paczkę z książkami...

Księgarnia Selkar.pl spisała się ponad miarę, ponieważ nie dość, że jest jedną z najtańszych to na dodatek w ekspresowym tempie ściąga pozycję, których nie posiadają teoretycznie w ofercie. I to wszystko na specjalne zamówienie dla takiego zwykłego szaraczka jak Ja, serce rośnie!

Dziewięć wspaniałych, pachnących świeżością książek...

- II tom Dragon Age
- II tom Pustynnej Włóczni
- III tom Cieni Pojętnych
- Dwie trylogię nowej autorki Licii Troisi - Kroniki i Wojny Świata Wynurzonego

Wczoraj skończyłem pierwszą część Dragon Age - Utracony Tron, więc dziś z przyjemnością zagłębie się w pierwsze strony drugiego tomu.

Recenzję z Dragon Age i Pustynnej Włóczni wraz  Malowanym Człowiekiem już wkrótce!

Disciple_1

czwartek, 19 sierpnia 2010

"Wulgarna Achaja"

Wstępniak

Książka dla facetów. Dlaczego ? 

- młoda, piękna i cholernie seksowna bohaterka
- nasycona przemocą i wulgaryzmami
- wystarczy ? To dobrze.

Pewnie nie wierzycie, co ? Taka mała rycina z I tomu Achaji...




Rzadkość co ? Nic tylko same smoki, elfy, gobliny... a tutaj proszę... 


Recenzja

Kim jest Achaja ? To młodziutka, piękna, seksowna... cholera powtarzam się... W każdym razie księżniczka w księstwie Troy. Jej życie toczy się całkiem normalnie, aż do momentu kiedy jej ojciec, poślubia inną księżniczkę... Wiadomo nie od dziś, że kobiety to mściwe, zazdrosne i nienawidzące osobniki, więc nowa żonka ojca knuje wredną intrygę, w którą wpada nasza tytułowa bohaterka. Kończy się to dość brutalnie, ponieważ Achaja jako zwykły rekrut trafia do armii... A wojsko to nie byle jakie... przypomina Spartę... więc młoda, piękna, seksowna... cholera... znowu... ma krótko mowiąc prze**bane....



Naturalnie Achaja nie jest jedyną bohaterką trylogii... obok niej autor przedstawia nam perypetię pewnego maga o imieniu Meredith. Spotyka on tajemniczego Boga, który opowiada mu o przerażających Ziemcach, o przeznaczeniu ludzkości i samobójczej misji, na którą pragnie wysłać maga... Oprócz maga, Ziemiański opisuje również przygody Zaana, świątynnego skryby gdzieś na końcu świata. Dla tego gościa definicja szczęścia to lektura ciężkich, opasłych tomisk w bibliotece. Jednak jego życie zmienia się pewnego dnia, kiedy poznaje młodego bandytę Siriusa, który na jego oczach morduje piekarza, zupełnie bez powodu nawiasem mówiąc... Achaja plus ta trójka bohaterów, generują nam taką ilość ciekawy zdarzeń, że przy tej książce nie będziemy się nudzić.



Ziemiański napisał, aż trzy tomy Achaji, każdy kolejny na miarę poprzednika, więc całość czyta się doskonale. Językiem prostym, dosadnym, pozbawionym poetyckich porównań, za to z całą masą wulgaryzmów... w końcu to wojsko. Co nie których może lekko przytaczać ta ciężkość słownictwa, bez Oh, Ah... za to soczyście okraszonymi epitetami w zależności od sytuacji.


Dodatkowe informacje

O autorze :

http://pl.wikipedia.org/wiki/Andrzej_Ziemia%C5%84ski


Wydawnictwo FABRYKA SŁÓW

Tytuł: Achaja - tom 1
Autor: Andrzej Ziemiański
Wydawca: Fabryka Słów
Miejsce wydania: Lublin
Data wydania: grudzień 2002
Liczba stron: 624
Oprawa: miękka
Wymiary: 125 x 195 mm
Cena: 29,99 PLN


Tytuł: Achaja - tom 2
Autor: Andrzej Ziemiański
Wydawca: Fabryka Słów
Miejsce wydania: Lublin
Data wydania: listopad 2003
Liczba stron: 560
Oprawa: miękka
Wymiary: 125 x 195 mm
Cena: 29,90 zł


Tytuł: Achaja - tom 3
Autor: Andrzej Ziemiański
Autor okładki: Piotr Cieśliński
Wydawca: Fabryka Słów
Miejsce wydania: Lublin
Data wydania: grudzień 2004
Liczba stron: 416
Oprawa: miękka
Wymiary: 125 x 195 mm
Cena: 28,99 zł

Fragmenty

Barak nie był pusty. Kręciło się w nim kilku żołnierzy, jacyś ludzie, sądząc po strojach, służący. Nikt jednak nie zamierzał jej szykanować. Wskazano jej pomieszczenie za przepierzeniem gdzie mogła, cała czerwona ze wstydu, ale sama, zdjąć wreszcie bogato zdobioną suknię i włożyć... O Bogowie! Krótką tunikę ze zgrzebnego płótna, króciutką spódniczkę ze źle wyprawionej skóry, która (co za poniżenie...) nie sięgała jej nawet do połowy ud, sandały i coś w rodzaju pancerza (czy oni w tym wojsku naprawdę nie wiedzą co to pancerz?) zrobionego ze zszytych nierówno kawałków... skóry!!! No może nabijanej spiżowymi ćwiekami, ale skóry! Przecież to nawet... A, mniejsza z tym! Gorzej, że cały ten strój był najwyraźniej przewidziany dla chłopca. Achaja nie wiedziała co zrobić z piersiami. Jakkolwiek nie poprawiała by oporządzenia przy każdym ruchu obcierało ją zadając coraz większy ból. Szczególnie (tfu...) "pancerz", jego źle zszyte, poprzeczne pasy, ustawiały się albo nad sutkami, albo pod. Przecież w tym stanie nie będzie mogła zrobić nawet kroku. Wyszła zza przepierzenie zagryzając zęby. Po raz pierwszy w życiu jacyś mężczyźni mogli widzieć jej praktycznie gołe nogi! W całym baraku nikt jednak nie zwracał na nią uwagi. Posadzono ją (dość delikatnie nawet) na krześle pod ścianą. Zmoczono jej włosy (z pewną atencją, żeby oddać sprawiedliwość) i zmyto z nich czerwoną farbę przywracając naturalną czerń. Potem cyrulik obciął ją "na chłopca", czyli do ramion i związał to co zostało w koński ogon na czubku głowy kawałkiem (za przeproszeniem...) zwykłego sznurka. Kto inny wydał jej pas, krótki miecz (Bogowie, rękojeść była tak źle obrobiona, że już na początku wbiła sobie w dłoń dużą drzazgę) i drugi worek przewiązany rzemieniem, który musiała sobie zarzucić na plecy (kretyni...miała go sama nieść, czy jak?). Na szczęście w całym pomieszczeniu nie było lustra, w którym mogłaby się przejrzeć - inaczej umarłaby ze wstydu. Chcieli, żeby podpisała jakiś papier, mówiąc z przyzwyczajenia pewnie: "możesz postawić trzy krzyżyki". Zagubiona posłusznie postawiła, ozdabiając je jednak na koniec zamaszystym podpisem. Wreszcie, kazano jej (dość grzecznie) wyjść. Opuściła barak, czując, że palą ją policzki. Lekki wiatr chłodził jej (gołe, gołe, gołe!!!) nogi, "pancerz" sprawiał, że obolałe sutki sterczały coraz bardziej (Bogowie! Co za hańba!), idiotyczna fryzura sprawiała, że po raz pierwszy w życiu poczuła chłód na gołym karku. Myślała, że zapadnie się pod ziemię, ale inny dziesiętnik kazał jej dołączyć do oddziału, zszokowanych, tak jak i ona, chłopców i dziewcząt.


Achaja przez kilka dni żyła jak na wulkanie. Bała się przyznać, do czego doszło. Niestety, gospodarz właśnie wybierał się do gminy, więc cały dzień jego nieobecności przesiedziała w wymarzniętej stodole. Gdy wrócił późną nocą, zbiegli się wszyscy słuchać wieści ze świata, toć gmina to nie to co ich zapadła wieś.
- Achaja! - krzyknął od wejścia. - Prawda to, żeś wójta nazwała parszywym knurem?
Opuściła głowę przerażona, że ją wyrzucą.
- T... Tak... ale...
- A prawda, żeś mu napluła na buty?
- No... trochę tak... Bo on...
- Oj, masz tu dziecko gorzałeczki, a napij się. - Gospodarz rozpromienił się nagle, parobkowie rozdziawili gęby.
- A prawda to, żeś go nazwała chujem złamanym?
Dziewczyna poczerwieniała i przymknęła oczy.
- Ttttttt... tak... wyszło z... rozmowy.
- Oj, napijże się jeszcze, dziecko - roześmiał się gospodarz, lejąc pełny kubek. - Patrzajta! Dziewka se z urzędowym chłopem poradziła. Tak z nimi trzeba! Jak mus to mus. Nawet jeśli to tylko wyszło z rozomowy... A powiedz, dziecko, prawda to, żeś go goniła po podwórzu trzymiąc w ręcach jeno grabie?
- Mmmmmm... Prawda.
Gospodyni podeszła do niej z uśmiechem.
- Ach, żeby wszystkie parobki tak o nasze dobro dbali!
- A prawda to, żeś go, jak wsiadał na sanie, kopnęła w rzyć?
- Łoj - gospodyni załamała ręce. - Choćże tu, dziecko. Słodkiego ciasta mężowi upiekłam, weźże sobie kawałek. A noga cię aby nie boli? Toż pośliznąć się mogłaś, biedactwo. Chodź tu, moja ty kochana dziewczyno. Pokaż nogę. A siniaka sobie przypadkiem nie zrobiłaś? Może okład z octu ci zrobić, biedactwo? Nie boli cię? Palca sobie nie złamałaś? - Stara głaskała ją po głowie. - Dawaj,stary, wódki. Przeż się mogła zdenerwować, biedna. Toż nie co dzień kopie się wójta w dupe.  (...)
 

Zakupy

Disciple_1

środa, 18 sierpnia 2010

Odnaleźć swoje miejsce...

Czy masz swoje ulubione miejsce gdzie czytasz książki ?

Nie... ? Czy na pewno... ? Nie masz takiego miejsca, gdzie siedzi Ci się wygodnie, masz spokój i ciszę, dobre światło, przytulne otoczenie i podręczny stolik na kubek herbaty ? Nie... ? A szkoda! 

Ja też nie miałem... ale obecnie, posiadam taki przejściowy "kącik" w mieszkaniu... do czasu, aż spełnię swoje marzenie i wybuduje na tyle przepastny dom, aby zmieścić w nim prawdziwą bibliotekę... :]



Marzenie dość schematyczne, bez żadnych udziwnień... Ściany obudowane półkami, uginającymi się pod ciężarami książek z tym jedynym i niepowtarzalnym zapachem papieru... Trzaskający wesoło ogień w kominku, który nada naszemu pomieszczeniu niepowtarzalnych, ciepłych barw. Co dalej... Hmm... Wygodny, staromodny fotel w którym będziemy mogli oddać się czytaniu ulubionej książki jak i uciąć sobie krótką drzemkę w zimowe popołudnie. A także podręczny stolik na ten przysłowiowy kubek herbaty, a obok niego lampa umożliwiająca nam zaczytywanie się do późna... Kilka dodatków, ozdób i innych szczegółów dających poczucie komfortu i pogłębiających książkową melancholię.




Wracając do mojego "kącika" w mieszkaniu jest to bardzo prosta przestrzeń złożona z części komputerowej oddzielonej od reszty salonu regałem z książkami. Po jego drugiej stronie znajduje się "moje ulubione miejsce"  do czytania książek, a mianowicie wygodna kanapa, kwadratowy stolik, nastrojowa lampa, a całość dopełnia widok na rzędy książek poustawiane na półkach.


 "Kącik"


Tego typu miejsca mają swój niepowtarzalny klimat. Mogą się różnić stylem i wystrojem, ale każde z nich ma swoją duszę. Kiedy przebywa się w pomieszczeniu pełnym książek, które nawołują nas do rozpoczęcia nowej przygody, człowiek czuje, że żyje.




Disciple_1

poniedziałek, 16 sierpnia 2010

"Imię Wiatru" - Kroniki Królobójcy - Patrick Rothfuss

Wstępniak

Książka Patricka Rothfussa kolejny debiut obok, którego nie wolno przejść obojętnie!

Jednak ostrzegam... zostaniecie wchłonięci do niesamowitego świata przygód bohatera imieniem Kvothe... Nie, nie moi mili... nasza postać nie ma nic wspólnego ze szlachetnymi rycerzykami w paradnych zbrojach... to zdecydowanie nie ten typ człowieka... 



Recenzja

Kvothe to człowiek legenda. Wielki mag, złoczyńca i geniusz muzyki. Zapomniany przez świat, po wielu latach spotyka Kronikarza, który na wyblakłych stronach pergaminu spisuje jego dzieje od wczesnych lat młodości spędzonych w trupie wędrownych aktorów, poprzez lata spędzony wśród rzezimieszków mrocznego miasta, po szaloną, ale udaną próbę wstąpienia na Uniwersytet. Co nim kieruje ? Chęć zemsty na demonach, które zabiły jego rodzinę, a także potężne pragnienie władania starożytną magią.

Z pozoru fabuła wydaje się prosta, ale niech to was nie zwiedzie... każdy wers książki jest przemyślany i osadzony doskonale w wspaniałym świecie fantasy. Bohaterowie, miejsca, zdarzenia są dopasowani i posiadają głębie tak charakterystyczną dla znanych, doświadczonych pisarzy fantasy.

Mapa Świata

Dodatkowe informacje

O autorze :

http://pl.wikipedia.org/wiki/Patrick_Rothfuss 


Wydawnictwo REBIS
 
Tłumaczenie: Jan Karłowski
Miejsce wydania: Poznań
Wydanie polskie: 9/2008
Tytuł oryginalny: Kingkiller Chronicle: The Name of the Wind
Rok wydania oryginału: 2007
Liczba stron: 888
Format: 130x200 mm
Oprawa: miękka
Wydanie: I
Cena z okładki: 43,90 zl
Strona : http://www.imiewiatru.pl/

Następny tom z serii, z roboczym tytułem "Strach Mędrca", zapowiadany jest na marzec 2011 roku.

Fragmenty

Imię Wiatru

Nigdy nie widziałem go w takim stanie: całe ciało skręcone w jeden węzeł gniewu. Aż się trząsł. Zamachnął się, żeby mnie uderzyć... opanował się. Po chwili dłoń opadła mu bezwładnie.
Bardziej metodycznie sprawdził ostatnie linki i wspiął się z powrotem na kozioł. Nie wiedząc, co innego mógłbym zrobić, poszedłem za jego przykładem.
Ben szarpnął lejce, Alfa i Beta ruszyły. Zajmowaliśmy teraz ostatnie miejsce w karawanie. Ben patrzył w przestrzeń przed sobą. Ja muskałem palcami przód podartej koszuli. Cisza panowała nieznośna.
Z perspektywy czasu wiem, że to, co zrobiłem, było niewyobrażalnie głupie. Kiedy związałem mój oddech z powietrzem wokół mnie, uniemożliwiłem sobie oddychanie. Moje płuca po prostu nie były dość silne, żeby poruszyć tymi całymi masami powietrza, jakie było wokół. Potrzebowałbym chyba klatki piersiowej jak żelaznego miecha. Tyleż samo szczęścia miałbym, próbując wypić rzekę lub podnieść górę.
Wtedy chyba jakieś dwie godziny jechaliśmy w ponurym milczeniu. Słońce już wisiało na szczytach drzew, gdy Ben wreszcie nabrał powietrza w płuca i westchnął głęboko. Podał mi lejce.
Kiedy popatrzyłem na niego, po raz pierwszy zobaczyłem, jak jest stary. Wiedziałem, że zbliża się do sześćdziesiątki, ale nigdy nie widziałem go w takim stanie.
– Okłamałem twoją matkę, Kvothe. Widziała ostatnie chwile tego, co się działo, i martwiła się o ciebie. – Oczu wciąż nie odrywał od tyłu wozu przed nami, mówiąc dalej: – Powiedziałem jej, że pracujemy nad numerem do przedstawienia. To dobra kobieta. Nie zasłużyła na to, żeby ją okłamywać.
Potem znów jechaliśmy w niekończącej się udręce milczenia, ale wciąż zostało jeszcze parę godzin do zachodu, gdy usłyszałem krzyki:
– Szary kamień! – niosące się wzdłuż karawany.


Popiół zerknął przelotnie na zakapturzonego mężczyznę, po czym odwrócił się.
– Uważnie się przyglądasz, Haliax – warknął.
– A ty chyba zapominasz, jaka jest nasza sprawa – powiedział mroczny mężczyzna, w zimnym głosie zabrzmiały ostrzejsze tony. – Albo może twoja sprawa jest inna niż moja? – Ostatnie słowa zostały pieczołowicie dobrane, jakby miały szczególne znaczenie.
Arogancja Popioła opuściła go w jednej chwili, było to jakby wylać z wiadra wodę.
– Nie – odrzekł, odwracając się z powrotem do ognia. – Nie, z pewnością nie.
– To dobrze. Nie podoba mi się myśl, że nasza długa znajomość miałaby dobiec końca.
– Podobnie jak mnie.
– A więc może odświeżysz w mej pamięci, na czym polega nasz związek, Popiół – powiedział zakapturzony, a w spokojnym głosie zadrżała leciutka nutka gniewu.
 – Jestem... jestem twoim sługą. – Popiół wykonał pojednawczy gest.
– Jesteś narzędziem w moim ręku – delikatnie sprostował cień. – Niczym więcej.
W wyrazie twarzy Popioła pojawił się lekki sprzeciw. Milczał przez moment, wreszcie zaczął:
– Nie...
Cichy głos stał się znienacka twardy jak pręt z ramstońskiej stali.
– Ferula.
Rtęciowa płynność ruchów Popioła gdzieś zniknęła. Zachwiał się, ciało zesztywniało od nagłego bólu.
– Jesteś narzędziem w moim ręku – powtórzył zimny głos. – Powiedz to.
Przez chwilę Popiół gniewnie zaciskał szczęki, potem szarpnął się cały i krzyknął, co brzmiało bardziej jak głos zwierzęcia niż człowieka.
– Jestem narzędziem w twoim ręku – jęknął.
– Lordzie Haliax.
– Jestem narzędziem w twoim ręku, lordzie Haliax – błagalnie powiedział Popiół, drżąc cały i osuwając się na kolana.
– Któż zna wewnętrzne ukształtowania twego imienia, Popiół? – Słowa zostały wypowiedziane ze spokojem i cierpliwością, z jakimi nauczyciel powtarza źle zapamiętaną przez ucznia lekcję.
Popiół schwycił się trzęsącymi rękoma za brzuch i zgiął wpół, przymykając oczy.
– Ty, lordzie Haliax.
– Kto chroni cię przed Amyr? Śpiewakami? Sithe? Przed wszystkimi, którzy chcieliby wyrządzić ci krzywdę? – pytał Haliax z nienaganną grzecznością, jakby rzeczywiście ciekawiła go odpowiedź.
– Ty, lordzie Haliax. – Głos Popioła był cichym jękiem bólu.
– I czyjej służysz sprawie?
– Twojej sprawie, lordzie Haliax – wykrztusił Popiół. – Twojej. Żadnej innej. – Wiszące w powietrzu napięcie rozwiało się, a ciało Popioła znienacka zwiotczało. Osunął się na czworaki, krople potu spłynęły z jego twarzy na ziemię niczym deszcz. Białe włosy zwisały mokrymi pasemkami. – Dziękuję ci, panie – wydyszał z wdzięcznością. – Nigdy już się nie zapomnę.
– Zapomnisz. Za bardzo lubujesz się w swoich drobnych okrucieństwach. Wszystkich was to dotyczy. – Haliax pokręcił zakapturzoną głową, po kolei przypatrując się siedzącym przy ognisku. Pod jego spojrzeniem poruszali się niepewnie. – Cieszę się, że zdecydowałem się dziś wam towarzyszyć. Zapominacie się, folgujecie najdrobniejszym kaprysom. Niektórzy z was chyba zapomnieli, czego szukamy, do czego dążymy.
Siedzący przy ogniu zaszemrali.
Wycięcie kaptura zwróciło się w stronę Popioła.
– Ale tobie udzielam przebaczenia. Być może gdyby nie te napomnienia, sam byłbym zapomniał. – Ostatnie słowa wymówił ostrzejszym tonem. – Teraz skończ, coś... – Urwał i powoli odchylił zakapturzoną głowę, by spojrzeć na niebo. Zapanowała pełna wyczekiwania cisza.
Siedzący wokół ognia znieruchomieli, na ich twarzach zastygło napięcie. Równocześnie unieśli głowy, jakby patrzyli w ten sam punkt wieczornego nieba. Jakby próbowali złowić jakiś zapach niesiony przez wiatr.
Zrodziło się we mnie poczucie, że jestem obserwowany. Jakieś napięcie, nagła zmiana w fakturze powietrza. Skupiłem się na tym, wdzięczny za coś, co odwróci moją uwagę i przez kilka dalszych chwil pozwoli nie myśleć jasno.
– Przybywają – cicho rzekł Haliax. Wstał, a cień zdawał się wylewać zeń niczym ciemna mgła. – Szybko. Do mnie.
Haliax rozłożył ramiona i otaczający go cień rozkwitł niczym rozwijające się płatki kwiatu. Potem każdy z pozostałych, z wystudiowaną swobodą, po kolei odwracał się i szedł w kierunku Haliaksa, zanurzając się w otaczający go cień. W tym momencie ich kroki stawały się wolniejsze, senne i, jak postacie wykonane z piasku i rozwiewane przez wiatr, znikali. I tylko Popiół obejrzał się za siebie, a w jego koszmarnych oczach rozbłysła iskierka złości.
A potem zniknęli.

Zakupy

http://www.skapiec.pl/Imię Wiatru

Disciple_1

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...