Adrian Tchaikovsky to pseudonim debiutującego brytyjskiego pisarza Adriana Czajkowskiego (syna polskich emigrantów ). Jak to z debiutami bywa, a wiemy, że bywa różnie... nie wiedziałem za bardzo czego się spodziewać po trylogii, szczególnie, że kupiłem całość na "gorąco" w Arsenale, zamiast jak to zwykłem robić, wpierw zasięgnąć języka wśród tłumów. Okazało się, że w moje ręce wpadła jedna z najciekawszych pozycji wydawniczych tego roku...
Recenzja qfant.pl - Łukasz Szatkowski
Do powieści debiutantów należy podchodzić z pewną dozą ostrożności. Różnie to w końcu bywa – brak doświadczenia skutkuje niekiedy niedostatkami w warsztacie czy ograniczonym wyczuciem gustu ogółu czytelników. Bywa, że taki nowicjusz wbije się w wąską niszę, w której szybko ulega zapomnieniu, o ile w ogóle uda mu się wysunąć czubek głowy ponad toń przeciętności i chłamu wszelakiego. Jednak czasem brak doświadczenia może być zaletą. Któż, jeśli nie debiutant, może odpłynąć od głównego nurtu i wprowadzić do niego coś nowego, swoisty powiew świeżości? Chwała zatem Rebisowi, że oprócz klasyków i mistrzów gatunku, zbiera ze świata i wydaje co ciekawsze debiuty. W oczekiwaniu na drugi tom „Kronik Królobójcy” Patricka Rothfussa, warto zainteresować się twórczością innego początkującego pisarza – autora cyklu „Cienie pojętnych”, Adriana Tchaikovsky’ego.
Fabuła początkowo nie poraża oryginalnością. Dalekie, wojownicze imperium osowców rozszerza swoje wpływy i podbija kolejne tereny, jednak tylko nieliczni widzą w najeźdźcach zagrożenie dla Nizin. Żukowiec Stenwold Maker od lat apeluje do swoich ziomków oraz innych ras nizinnych o ostrożność i nielekceważenie zagrożenia, które powoli, acz nieuchronnie zbliża się do ich terenów. Jego ostrzeżenia pozostają jednak bez echa, zatem Maker tworzy siatkę szpiegowską, wykorzystując do tego swoich studentów. Po latach przepowiednie Stenwolda sprawdzają się, ale do zjednoczenia mieszkańców miast – państw Nizin ciągle daleko. Czy ekspansywne imperium podporządkuje sobie rozleniwione spokojnymi czasami umiarkowanego pokoju Niziny? Jakie stanowisko w tym konflikcie zajmą przebiegłe pająkowce?
Szkielet fabuły znamy wprawdzie z wielu innych książek, ale czytelnik nie powinien się nudzić,
Cóż dodać? Cykl „Cienie pojętnych” Adriana Tchaikovsky’ego, który, bądź co bądź, jest synem polskich emigrantów, a z niewiadomych przyczyn zruszczył sobie nazwisko na potrzeby pisania, jest bezdyskusyjnie nieprzeciętny. Pamiętając, że to zaledwie debiut, powiedziałbym nawet, iż jestem pod wrażeniem. Miałem przyjemność recenzować trzy pierwsze części cyklu – „Imperium Czerni i Złota”, „Klęska ważki” oraz „Krew modliszki” – i stwierdzam, że autor rozkręca się z tomu na tom. Czekam zatem cierpliwie na ciąg dalszy i wierzę, iż ta cierpliwość zostanie nagrodzona.
Dodatkowe informacje
O autorze:
http://en.wikipedia.org/wiki/Adrian_Tchaikovsky
Wydawnictwo : REBIS
Imperium Czerni i Złota
Rok wydania: 2009
Liczba stron: 632
Wymiary: 125 x 195 mm
ISBN: 978-83-7510-295-6
Cykl: Cienie Pojętnych #1
Oprawa: miękka
Tytuł oryginału: Empire in Black and Gold
Tłumaczenie: Andrzej Sawicki
Język: polski
Cena : 35.90 zł
Strona : www.imperiumczerniizlota.pl
Klęska ważki
Rok wydania: 2010
Liczba stron: 680
Wymiary: 130 x 205 mm
ISBN: 978-83-7510-419-6
Cykl: Cienie Uzdolnionych #2
Oprawa: miękka
Tytuł oryginału: Dragonfly Falling
Język: polski
Cena : 39.90 zł
Strona : www.kleskawazki.pl/
Krew Modliszki
Rok wydania: 2010
Liczba stron: 431
Wymiary: 125 x 195 mm
ISBN: 978-83-7510-431-8
Cykl: Cienie Pojętnych #3
Oprawa: miękka
Tytuł oryginału: Blood of the Mantis
Tłumaczenie: Andrzej Sawicki
Język: polski
Cena : 33.90 zł
Strona : www.krewmodliszki.pl/
Fragmenty
Imperium Czerni i Złota :
Byli już dostatecznie blisko kolejowych warsztatów, żeby usłyszeć łoskot machin zakładających trakcję i zgrzyt samojazdów, towarzyszące pracom nieustannie zmniejszającym odległość Helleronu od Kolegium. Ile metrów zostało jeszcze do pokonania? Zagrabiona „Duma” mogła ruszyć w drogę jutro lub pojutrze.
Na razie spoczywała na bocznicy, pod wielkim dachem, który osłaniał ją przed kaprysami pogody. Mniejszy pojazd schowano by w szopie, ale „Duma” była zbyt wielka i wspaniała, by projektanci zgodzili się na zasłonięcie jej mechanizmu. Była nowym rodzajem pojazdu o tępo ściętym przodzie. Boki miała jednak pokryte pięknymi zawiłymi srebrnymi ornamentami, jakby była wielką ceremonialną maczugą przeznaczoną do tajemnych obrzędów. Za potężną głowicą znajdował się sam silnik błyskawiczny. Stenwold nigdy nie widział takiego. Miał przy tym obawy, że Scuto znał się na nich niewiele tylko lepiej od niego, a to on miał go zniszczyć albo wykorzystując ładunki wybuchowe, albo przeciążając i detonując sam motor. Był to wspaniały mechanizm, długi na sześć metrów, o pokrytych płytami płaskich bokach, przez które przenikały rury, przewody, zwoje i kręte lejki. Z dachu dumnie sterczał w górę półtorametrowy pręt. Za tym monumentalnym silnikiem znajdowała się kabina samego mechanika. W bardziej prymitywnych lokomotywach mogłyby tam być, powiedzmy, klapy palenisk, w których drewnem podgrzewano by kotły z wodą, żeby dostarczyć parę do tłoków. W wypadku tej machiny Stenwold nawet nie próbowałby odgadnąć przeznaczenia przyrządów kontrolnych.
Nigdzie nie dostrzegli wartowników ani straży. Podeszli do warsztatów od południa, żeby mieć lepszy widok, ale i stąd niełatwo było ocenić sytuację. Hangary mieściły się w wykopie głębokim na trzy metry i ponad dziesięć razy szerszym i dłuższym. Na całym terenie porozstawiano komórki na narzędzia i stosy rur oraz mniejsze silniki. Dałoby się wśród nich ukryć kilkunastu strażników.
Stenwold wiedział, że bez jego rozkazu nikt się nie ruszy, ale gdy go wyda, straci możliwość kontroli nad wydarzeniami. Wszystko wymknie mu się z rąk niby latająca machina, którą można wypuścić w powietrze, ale nie da się przewidzieć, gdzie wyląduje.
Nieoczekiwanie dla samego siebie odkrył, że nie może się zmusić do wyduszenia z siebie słowa.
I w tejże chwili usłyszał syk Sperry:
– Uwaga na niebo! Słyszę motoloty!
Wszyscy natychmiast się rozbiegli i unieśli kusze ku ciemnemu niebu, ale po chwili rozległ się głos Che:
– Cisza! Spokój! To Achaeos.
Zebrali się ponownie i zobaczyli opadającą nieopodal ku ziemi sylwetkę ciemca. Księżyc był w pierwszej kwadrze i dawał dość nikłe światło, a za nimi w wykopie też nie było zbyt wiele lamp, ale i przy tym oświetleniu poznanie Achaeosa zajęło Stenwoldowi tylko chwilę.
Już miał powitać ciemca, gdy ku ziemi zaczęły opadać inne sylwetki. Znieruchomiał, obawiając się zdrady, a potem poczuł nagły przypływ nadziei.
To akurat nie bardzo mu się podobało, ale w końcu chodziło o Imperium. To była wojna.
Podniósł wzrok i w tejże chwili ze szczytu lokomotywy z dzikim okrzykiem, szaleństwem na twarzy i wyciągniętym przed siebie rapierem runęła na niego Tynisa. Podniósł klingę i cofnął się, ale za późno, za późno…
Sztych trafił go w pierś, przebił segmentowy imperialny pancerz, lekko się tylko na nim uginając, ale płytki spowolniły cios na tyle, że gdy ostrze dotarło do metalowej plecionki pod nimi, zadrapało dwa ogniwa, rozdarło jedno po drugim, nakreśliło krwawą linię płytkiej rany w dół piersi, aż w końcu ugrzęzło w udzie Thalryka.
Z okrzykiem bólu Thalryk opadł na kolano i zrobił wypad. Trafił dziewczynę w brzuch, ale pchnięcie nie było mocne, bo osłabiły je szok i cierpienie. Zanim więc utoczyło krwi, ześlizgnęło się po jej skórzanym pancerzu, potem trafiło w biodro i w powrotnej drodze musnęło ramię. Tynisa zachwiała się. Thalryk zobaczył, że rozwiera palce, ale rapier nie padł na ziemię i pozostał w jej dłoni, jakby nie chciał być porzucony.
Osowiec wstał, niemal natychmiast opadł na kolano, ale jednocześnie ciął dziewczynę żądłem. Ona jednak uchyliła się zręcznie i cały ładunek ugodził w bok „Dumy”, wybijając w nim dziurę wielkości pięści.
– Zabiłeś go! – wrzasnęła.
Osopodobny runął w tył i zdołał się przetoczyć na bok, unikając jej wypadu, choć sztych rapiera przeorał jego głowę. Major poderwał się i ciął, opierając się o ziemię lewą ręką dla utrzymania równowagi. Dziewczyna odskoczyła.
Tisamon wstał z niemałym trudem. Oboje zachowali śmiertelny spokój. Modliszowiec zatrzymał się na moment zgięty wpół, jakoś utrzymał równowagę, a potem zmusił się do wyprostowania. Jedno ramię przycisnął do osmalonego boku, ale szpon zwisał mu luźno, gotów do zadania ciosu – wciąż niezmożony, mimo że zbroczony krwią dwu tuzinów osowców.
Jego wyszczerzone zęby można było z równym powodzeniem wziąć za grymas bólu lub uśmiech świadczący o chęci do dalszej walki.
Ujrzawszy to monstrum, stojące przed nim w pozie kata, ranny i potłuczony Thalryk poczuł, że puszczają mu nerwy. Zdarzało mu się bać, ale były to zazwyczaj racjonalne lęki. Teraz szarpnął się w tył i machając skrzydłami, cofnął jak najdalej przed tym szalonym zabójcą i jego jeszcze gorszą córką. Potem obok zjawili się jego ludzie, którzy skoczyli do walki – i natknęli się na Tynisę i Tisamona.
Oboje byli ranni i mieli nieco sztywniejsze ruchy, ale nie dali się zepchnąć do tyłu. Thalryk wziął się w garść i rozejrzał za samojazdem, który powinien już tu być.
Zakupy
http://www.skapiec.pl/Imperium Czerni i Złota
http://www.skapiec.pl/Klęska Ważki
http://www.skapiec.pl/Krew Modliszki
Pozdrawiam
Disciple_1

Dzięki za polecenie trylogii. Jak znajdę chwilę czasu w tym zagonionym świecie z chęcią przeczytam przy lampce wina. Może dwóch.
OdpowiedzUsuńW odniesieniu do Twojego opisu myślę, że mogłoby być trochę więcej "wstępniaka" albo po prostu opis, i trochę mnie recenzji Pana Łukasza Szatkowskiego. Po taką recenzję mogę przecież zawsze sięgnąć do źródła.
Niemniej stronkę wrzuciłem do Bookmarków i czekam na ocenę kolejnych tytułów. Również tych złych, żebym wiedział co omijać szerokim łukiem i na co nie tracić czasu.
Pozdrawiam,
ONEIROI
(znany też jako Spaj)
Dzięki Spy, postaram się przy następnej recenzji, więcej dodać od serca. Mam nadzieję, że przełkniecie!
OdpowiedzUsuńDisciple_1