poniedziałek, 16 sierpnia 2010

"Imię Wiatru" - Kroniki Królobójcy - Patrick Rothfuss

Wstępniak

Książka Patricka Rothfussa kolejny debiut obok, którego nie wolno przejść obojętnie!

Jednak ostrzegam... zostaniecie wchłonięci do niesamowitego świata przygód bohatera imieniem Kvothe... Nie, nie moi mili... nasza postać nie ma nic wspólnego ze szlachetnymi rycerzykami w paradnych zbrojach... to zdecydowanie nie ten typ człowieka... 



Recenzja

Kvothe to człowiek legenda. Wielki mag, złoczyńca i geniusz muzyki. Zapomniany przez świat, po wielu latach spotyka Kronikarza, który na wyblakłych stronach pergaminu spisuje jego dzieje od wczesnych lat młodości spędzonych w trupie wędrownych aktorów, poprzez lata spędzony wśród rzezimieszków mrocznego miasta, po szaloną, ale udaną próbę wstąpienia na Uniwersytet. Co nim kieruje ? Chęć zemsty na demonach, które zabiły jego rodzinę, a także potężne pragnienie władania starożytną magią.

Z pozoru fabuła wydaje się prosta, ale niech to was nie zwiedzie... każdy wers książki jest przemyślany i osadzony doskonale w wspaniałym świecie fantasy. Bohaterowie, miejsca, zdarzenia są dopasowani i posiadają głębie tak charakterystyczną dla znanych, doświadczonych pisarzy fantasy.

Mapa Świata

Dodatkowe informacje

O autorze :

http://pl.wikipedia.org/wiki/Patrick_Rothfuss 


Wydawnictwo REBIS
 
Tłumaczenie: Jan Karłowski
Miejsce wydania: Poznań
Wydanie polskie: 9/2008
Tytuł oryginalny: Kingkiller Chronicle: The Name of the Wind
Rok wydania oryginału: 2007
Liczba stron: 888
Format: 130x200 mm
Oprawa: miękka
Wydanie: I
Cena z okładki: 43,90 zl
Strona : http://www.imiewiatru.pl/

Następny tom z serii, z roboczym tytułem "Strach Mędrca", zapowiadany jest na marzec 2011 roku.

Fragmenty

Imię Wiatru

Nigdy nie widziałem go w takim stanie: całe ciało skręcone w jeden węzeł gniewu. Aż się trząsł. Zamachnął się, żeby mnie uderzyć... opanował się. Po chwili dłoń opadła mu bezwładnie.
Bardziej metodycznie sprawdził ostatnie linki i wspiął się z powrotem na kozioł. Nie wiedząc, co innego mógłbym zrobić, poszedłem za jego przykładem.
Ben szarpnął lejce, Alfa i Beta ruszyły. Zajmowaliśmy teraz ostatnie miejsce w karawanie. Ben patrzył w przestrzeń przed sobą. Ja muskałem palcami przód podartej koszuli. Cisza panowała nieznośna.
Z perspektywy czasu wiem, że to, co zrobiłem, było niewyobrażalnie głupie. Kiedy związałem mój oddech z powietrzem wokół mnie, uniemożliwiłem sobie oddychanie. Moje płuca po prostu nie były dość silne, żeby poruszyć tymi całymi masami powietrza, jakie było wokół. Potrzebowałbym chyba klatki piersiowej jak żelaznego miecha. Tyleż samo szczęścia miałbym, próbując wypić rzekę lub podnieść górę.
Wtedy chyba jakieś dwie godziny jechaliśmy w ponurym milczeniu. Słońce już wisiało na szczytach drzew, gdy Ben wreszcie nabrał powietrza w płuca i westchnął głęboko. Podał mi lejce.
Kiedy popatrzyłem na niego, po raz pierwszy zobaczyłem, jak jest stary. Wiedziałem, że zbliża się do sześćdziesiątki, ale nigdy nie widziałem go w takim stanie.
– Okłamałem twoją matkę, Kvothe. Widziała ostatnie chwile tego, co się działo, i martwiła się o ciebie. – Oczu wciąż nie odrywał od tyłu wozu przed nami, mówiąc dalej: – Powiedziałem jej, że pracujemy nad numerem do przedstawienia. To dobra kobieta. Nie zasłużyła na to, żeby ją okłamywać.
Potem znów jechaliśmy w niekończącej się udręce milczenia, ale wciąż zostało jeszcze parę godzin do zachodu, gdy usłyszałem krzyki:
– Szary kamień! – niosące się wzdłuż karawany.


Popiół zerknął przelotnie na zakapturzonego mężczyznę, po czym odwrócił się.
– Uważnie się przyglądasz, Haliax – warknął.
– A ty chyba zapominasz, jaka jest nasza sprawa – powiedział mroczny mężczyzna, w zimnym głosie zabrzmiały ostrzejsze tony. – Albo może twoja sprawa jest inna niż moja? – Ostatnie słowa zostały pieczołowicie dobrane, jakby miały szczególne znaczenie.
Arogancja Popioła opuściła go w jednej chwili, było to jakby wylać z wiadra wodę.
– Nie – odrzekł, odwracając się z powrotem do ognia. – Nie, z pewnością nie.
– To dobrze. Nie podoba mi się myśl, że nasza długa znajomość miałaby dobiec końca.
– Podobnie jak mnie.
– A więc może odświeżysz w mej pamięci, na czym polega nasz związek, Popiół – powiedział zakapturzony, a w spokojnym głosie zadrżała leciutka nutka gniewu.
 – Jestem... jestem twoim sługą. – Popiół wykonał pojednawczy gest.
– Jesteś narzędziem w moim ręku – delikatnie sprostował cień. – Niczym więcej.
W wyrazie twarzy Popioła pojawił się lekki sprzeciw. Milczał przez moment, wreszcie zaczął:
– Nie...
Cichy głos stał się znienacka twardy jak pręt z ramstońskiej stali.
– Ferula.
Rtęciowa płynność ruchów Popioła gdzieś zniknęła. Zachwiał się, ciało zesztywniało od nagłego bólu.
– Jesteś narzędziem w moim ręku – powtórzył zimny głos. – Powiedz to.
Przez chwilę Popiół gniewnie zaciskał szczęki, potem szarpnął się cały i krzyknął, co brzmiało bardziej jak głos zwierzęcia niż człowieka.
– Jestem narzędziem w twoim ręku – jęknął.
– Lordzie Haliax.
– Jestem narzędziem w twoim ręku, lordzie Haliax – błagalnie powiedział Popiół, drżąc cały i osuwając się na kolana.
– Któż zna wewnętrzne ukształtowania twego imienia, Popiół? – Słowa zostały wypowiedziane ze spokojem i cierpliwością, z jakimi nauczyciel powtarza źle zapamiętaną przez ucznia lekcję.
Popiół schwycił się trzęsącymi rękoma za brzuch i zgiął wpół, przymykając oczy.
– Ty, lordzie Haliax.
– Kto chroni cię przed Amyr? Śpiewakami? Sithe? Przed wszystkimi, którzy chcieliby wyrządzić ci krzywdę? – pytał Haliax z nienaganną grzecznością, jakby rzeczywiście ciekawiła go odpowiedź.
– Ty, lordzie Haliax. – Głos Popioła był cichym jękiem bólu.
– I czyjej służysz sprawie?
– Twojej sprawie, lordzie Haliax – wykrztusił Popiół. – Twojej. Żadnej innej. – Wiszące w powietrzu napięcie rozwiało się, a ciało Popioła znienacka zwiotczało. Osunął się na czworaki, krople potu spłynęły z jego twarzy na ziemię niczym deszcz. Białe włosy zwisały mokrymi pasemkami. – Dziękuję ci, panie – wydyszał z wdzięcznością. – Nigdy już się nie zapomnę.
– Zapomnisz. Za bardzo lubujesz się w swoich drobnych okrucieństwach. Wszystkich was to dotyczy. – Haliax pokręcił zakapturzoną głową, po kolei przypatrując się siedzącym przy ognisku. Pod jego spojrzeniem poruszali się niepewnie. – Cieszę się, że zdecydowałem się dziś wam towarzyszyć. Zapominacie się, folgujecie najdrobniejszym kaprysom. Niektórzy z was chyba zapomnieli, czego szukamy, do czego dążymy.
Siedzący przy ogniu zaszemrali.
Wycięcie kaptura zwróciło się w stronę Popioła.
– Ale tobie udzielam przebaczenia. Być może gdyby nie te napomnienia, sam byłbym zapomniał. – Ostatnie słowa wymówił ostrzejszym tonem. – Teraz skończ, coś... – Urwał i powoli odchylił zakapturzoną głowę, by spojrzeć na niebo. Zapanowała pełna wyczekiwania cisza.
Siedzący wokół ognia znieruchomieli, na ich twarzach zastygło napięcie. Równocześnie unieśli głowy, jakby patrzyli w ten sam punkt wieczornego nieba. Jakby próbowali złowić jakiś zapach niesiony przez wiatr.
Zrodziło się we mnie poczucie, że jestem obserwowany. Jakieś napięcie, nagła zmiana w fakturze powietrza. Skupiłem się na tym, wdzięczny za coś, co odwróci moją uwagę i przez kilka dalszych chwil pozwoli nie myśleć jasno.
– Przybywają – cicho rzekł Haliax. Wstał, a cień zdawał się wylewać zeń niczym ciemna mgła. – Szybko. Do mnie.
Haliax rozłożył ramiona i otaczający go cień rozkwitł niczym rozwijające się płatki kwiatu. Potem każdy z pozostałych, z wystudiowaną swobodą, po kolei odwracał się i szedł w kierunku Haliaksa, zanurzając się w otaczający go cień. W tym momencie ich kroki stawały się wolniejsze, senne i, jak postacie wykonane z piasku i rozwiewane przez wiatr, znikali. I tylko Popiół obejrzał się za siebie, a w jego koszmarnych oczach rozbłysła iskierka złości.
A potem zniknęli.

Zakupy

http://www.skapiec.pl/Imię Wiatru

Disciple_1

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...